Sprawa jest prosta. U podstaw nowoczesnej oświaty leży założenie, że szkoły będą przekazywać jedynie wiedzę należącą do kanonu współczesnej nauki, a zatem dowiedzioną za pomocą metody naukowej, empirycznie lub logicznie. Naucza się także sztuki i kultury oraz wychowania fizycznego. I to w zasadzie wszystko.
Kreacjonizm nie jest teorią naukową, bo operuje pojęciami, które z punktu widzenia nauki nie mają żadnego znaczenia. Słowo "Bóg" jest z punktu widzenia nauki trzyliterowym rzeczownikiem o odpowiedniej genezie kulturowej; przedmiotem zainteresowania filologii polskiej/innej, oraz historii i religioznawstwa. Nauki przyrodnicze nie mają na temat tego pojęcia nic do powiedzenia.
Proszę zwrócić uwagę, że nie piszę tego w sensie pejoratywnym, wymieniam tylko fakty.
A zatem, skoro występują pojęcia nieokreślone, spoza aparatu, to wszystkie twierdzenia/hipotezy zawierające te stwierdzenia/wywiedzione z nich znajdują się poza aparatem. Poza systemem.
Stąd "teoria" kreacjonizmu nie jest teorią naukową. Moim zdaniem powinno nauczać się jej na lekcjach sztuki/historii, oraz, skoro przyjęto, że w szkołach uczy się życzące sobie tego dzieci religii, na lekcjach religii.
Jeżeli ktoś z kolei uważa, że w takim razie system oświaty jest niedoskonały, bowiem piętnuje się 'teorie' inne od obowiązujących (T.E.), to nie ma innego wyjścia, jak stworzyć alternatywny system oświaty. Albowiem właśnie potępienie 'nienaukowych' tez leży i leżało zawsze u podstaw naukowej oświaty. Nie bez powodu w szkołach medycznych w XIX w. omijano szerokim łukiem metody leczenia gorączki opisywane w Antku. Tak jednak nowy system oświaty nie mógłby być nadzorowany przez Państwo, ani współpracować ze społecznością naukową, bowiem nie korzystałby z jej owoców.
Należy oczywiście dodać, że niefalsyfikowalność hipotez kreacjonistycznych wynika z tych samych przesłanek, które wymieniłem wyżej: elementy pozanaukowe nie mogą być traktowane środkami nauki.
Teoria Ewolucji jest w pełni falsyfikowalna. Jej podstawowe założenia to obowiązywanie kryterium doboru naturalnego, jego stosowalność w procesie tworzenia się nowych gatunków, etc. Aby sfalsyfikować teorię należałoby zatem np.
1. Zaprezentować mutację (nowy gatunek istoty żywej), która przetrwałaby i rozmnożyła się wbrew kryteriom doboru naturalnego (zdominowałaby mutacje lepiej przystosowane) - należałoby tu mieć pewność, że jest to istotnie triumf gorszego przystosowania nad lepszym, zatem konieczna byłaby odpowiednia perspektywa czasowa.
2. Możnaby próbować zaprzeczyć dogmatowi wspólnego przodka, np. pokazując, że procesy mutacji, rekonfiguracji, transpozycji /etc. DNA nie mogą doprowadzić do zmian przekształcających np. jeden gatunek ziemniaka w inny - trudno mi wyobrazić sobie taki dowód, ale podaję jako przykład...
3. Jednym z mocnych dowodów TE jest geograficzne następstwo rozmieszczenia gatunków (stopniowo ewoluujące gatunki zajmowały przyległe obszary przestrzeni, rozprzestrzeniając się w trybie ciągłbym). Aby obalić tę gałąź dowodową, możnaby np. wskazać nieciągłości w tym procesie, sugerując przypadkowość rozmieszczenia (zamiast logicznej przyczynowości).
I tak dalej, i tak dalej.
Aha, dodam jeszcze, że jednym z ulubionych kontrargumentów kreacjonistów jest teza, iż obecnie nie powstają żadne nowe gatunki, z przyczyny takiej, że akt stworzenia już się zakończył. Jest to teza fałszywa, krzyżowanie roślin i zwierząt, prowadzone przez ludzi od tysięcy lat, skutkuje tym, że nowe gatunki nie tylko powstają, ale wręcz powstają prawie codziennie za sprawą ludzi (ileż ich musi w tym czasie powstawać samorzutnie...).