Nie to, żebym się kłócił, ale wg jakiej miarki i w jakiej skali?
Tzn. Biblia przypomina mi (w jakimś sensie) to co Lem pisał o
noveau roman, a de Campowie przy okazji kpinek z Nostradamusa. Jest na tyle niekoherentna i wewnętrznie sprzeczna (np. Bóg wzorcowo wręcz miłosierny i nakazy przypisywane temuż Bogu a tyczące się postępowania z pokonanymi wrogami; Jezus raz mówiący "nie pokój przyniosłem, ale miecz", a kiedy indziej "pokój wam zostawiam, pokój mój wam daję"; wyśmiewany już przez Kołakowskiego psalm o miłosierdziu Boga objawiającym się utopieniem faraona), że każdy może sobie z niej dobrać to co mu pasuje. Ale to nie świadczy o wartości owej księgi, tylko raczej o wartości dobierającego sobie fragmenty (bo można tam natrafić na rzeczy straszne, i piękne, mądre i głupie, zalecające niebywały humanitaryzm i dzikie okrucieństwo). Tyś z niej wybrał co innego, Torquemada do innego...
Btw. zdanie "raz słońce, raz deszcz" też jest ponadczasowe (dla każdej planety która nie jest dość zachmurzona, by jej słońca nie było widać, i na której padają jakiekolwiek deszcze, choćby deszcze kwasu siarkowego. Tylko, ten stopień "ponadczasowości" można sobie o kant d*** potłuc, bo jest to zwykły ogólnik.
ps. tak z ciekawości: czytałeś Biblię w całości (w jakimkolwiek wydaniu)?