mamy kompletnie inaczej ustawione "oko" i każdy musi zostać przy swoim.
Macie. Ty patrzysz ze stanowiska kultury elitarnej (gdzie ktoś czytający z niejakim zrozumieniem Lema, Prousta, Joyce'a i paru innych - a także prace naukowe i filozoficzne - może spoglądać z uzasadnionym poczuciem wyższości na kolegę, który tylko cyfrowe potwory rozwala - niezależnie od tego, czy do owych monstrów doklejona jest jakaś fabułka, czy nie).
MarcinK natomiast widzi sprawy - co cokolwiek horyzont mu zawęża - z brzegu popkultury (głównie tzw. getta fantastyki), i z tej perspektywy jego stanowisko jest zrozumiałe (bo - w istocie - czytacz - czytelnik to za duże słowo -
paranormali o seksach z wampirami, "Grey'a" czy nawet opowiastek o Honor Harrington, nie sięgający po prozę wyższej jakości, jest tylko śmieszny, gdy twierdzi, że przyswojenie tych banialuk czyni go lepszym od miłośnika gier Kojimy np.).
Sneer z "Limes Inferior" jest pod każdym względem bardziej autentycznym człowiekiem od Pirxa czy Tichiego.
I tak i nie... Sneer jest literackim odbiciem typowego PRL-owskiego cwaniaczka (z gatunku tych co to później w biznesy szli i/lub mafie zakładali), co w rzeczy samej czyni go bohaterem dość
życiowym, jednakże jego portret psychologiczny nie jest tak zniuansowany jak portret Pirxa (owszem, o lemowskim
kierowcy kosmicznej ciężarówki teoretycznie wiemy niewiele, ale jak się wczytać w opowiadania o nim okazuje się postacią żywą, wielowymiarową, posiadającą swój kodeks moralny, marzenia, dziwactwa, śmiesznostki, itd.; Zajdel szkicował Cherrysona - choć nadał mu, gwoli indywidualizacji, pewne cechy Snerga - znacznie grubszą krechą).
Podobnie sprawa ma się do świata przedstawionego
Znów się nie zgodzę. Stawianie na
worldbuilding jest - o czym nawet Dukaj w "NF" pisał - domeną fantastyki drugorzędnej (a więc literatury trzecio- czy czwartorzędnej w sumie), m.in. dlatego, że niemożliwe jest sensowne przewidzenie świata przyszłości, zbyt dużo zmiennych trzeba uwzględnić ("Paryż XX wieku" Verne'a - jak kiedyś pisałem - dowodem), co czyni detalicznie opisane fikcyjne kosmosy niczym więcej niż tylko pustymi poznawczo abstrakcjami ze słów. Dlatego ja tam cieszę się, że Lem redukował tak pojęte tło, woląc skupić się na problemach realnych (np. co deprywacja sensoryczna robi z mózgiem, że przy Pirxie zostaniemy), zamiast wikłać się w nuianse zmyślonych uniwersów (których wartość jest najwyżej - jeśli ktoś zdolniejszy, np. Dukaj, je produkuje - czysto estetyczna, nic ponadto).
Zajdel, Sapkowski, Dukaj czy Ziemkiewicz mogli startować z lepszym skutkiem ucząc się na błędach Lema.
Co do przewag tych panów nad Lemem, to - znając i mniej czy bardziej ceniąc ich twórczość - nie widzę żadnej istotnej. Ale jeśli chcesz załóż osobny wątek (proponuję w "Hyde Parku"), tu szkoda drugim piętrem dygresji dialog zamulać, i spróbuj mnie przekonać, że się mylę.
Na moje oko pod względem zarówno literackim jak i naukowo-technologicznym najmniej postarzał się Głos Pana, który jednocześnie jest niemal nieprzekładalny na inne medium.
Natomiast tu się zgodzę. Jeśli pominąć pojedyncze daty w tekście "Głos..." (jeden z moich ulubionych kawałków Mistrza) sprzedałby się i dziś jako nowoczesna, arcyambitna, SF (lepsza niż wszystkie opowiastki Sagana na podobny temat). Z tym, że co do nieprzekładalności zgodzę się już tylko pół na pół, bo - owszem - gry się z niego nie zrobi, ale film już by się dało. I sądzę, że choć - owszem - sporo na głębi by na tle oryginału stracił, to wciąż mógłby być arcydziełem gatunku (gdyby objawił się jaki godny następca Tarkowskiego z Kubrickiem, i to jego by zatrudniono przy ekranizacji).
ps. Aha:
MarcinK, poprawiłem Ci jeden "wiedźmiński" link
.