Jednokomórkowce bardziej złożone to jeszcze pół biedy maźku, najgorzej jest z bakteriami, które w dodatku z lubością wymieniają się między sobą materiałem genetycznym, przez co dochodzi jeszcze kolejny problem, bo ich "tożsamość genetyczna" ulega ciągłej zmianie (wspomnijmy też o zjawisku transformacji, gdy bakteria pobiera "po prostu" gen z otoczenia).
A od dżdżownicy jeszcze lepsza jest stułbia, pokroisz dwie na kawałki, zrobi Ci się jedna, a może dwie, a może trzy, poskładane jak w "Przekładańcu". Dźdźownica, którą szpadlem można "rozmnożyć" to na tym tle jeszcze pikuś.
Do tego dodajmy wirusy, które nawet nie wiadomo, czy za żywe uznać... (Miałem o tym na "swoim" forum dwudziestostronicową dyskusję dwójki biologów. Dyskusję bez jednoznacznej konkluzji rzecz jasna)
Po co przypominam te (było nie było) truizmy? Aby pokazać, że działalność naukowa (do której mam zresztą niebotyczny szacunek) jest (m.in.) ciągłym mozolnym przykładaniem dość arbitralnych, uproszczonych, definicji do faktów. Inna rzecz, że to i tak najlepsze co da się zrobić w danej sytuacji... A czemu mówię o arbitralizmie? Bo oglądałem akurat w TV audycję o autystycznych sawantach, z której wynikało, że nasz obraz rzeczywistości jest zawsze subiektywny (dzielimy rzeczy na "ważne" i "nieważne" wg. jakiegoś apriorycznego klucza)... Sawanci są od tego wolni co tłumaczy ich fenomenalne umiejętności.