Co do kobiecego podejścia do SF i wątków romansowych, to nie jesteście - Szczęściarze! - na bieżąco z obecnymi zaoceanicznymi modami. Teraz kobieca fantastyka (raczej fantasy niż SF) traktuje o trudnym macierzyństwie, przemocy domowej (wiadomo: samiec - twój wróg), i takich tam przyjemnościach (dobrze żeby jeszcze coś było o czarnym dziedzictwie, albo rasizmie wśród, czy wobec, goblinów), a romanse jeśli już się tam trafiają to zwykle gejowskie lub postludzko-postpłciowe. Przy czym w zasadzie tylko panie - według powyższego schematu tworzące - czołowe nagrody tam zdobywają.
No właśnie...w tym, co napisałeś nie chodzi o "kobiece podejście" tylko o correct podejście: trzeba upakować kilka obrazków żeby środowisko nie mogło odrzucić powieści...a wręcz musiało ją docenić. Czy tam: przecenić.
Ten "Wydech" nawet czytliwy - kojarzy do zacinających się bębnów...
(taa...to poczucie kobiecej ręki przez wątek romantyczny - niezbyt często obecny w męskiej SF)
Jednakowoż z elementem ekstrawaganckim, bo to związek kazirodczy. Tyle, że osłabiony okolicznością, że i same kazirodztwo stało się bezpodstawne.
E? Przegapiłam jakąś rodzinkę w tym opowiadaniu?
Chyba, że rozszerzyłeś tę rękę na powieść...bo tak, tutaj to jakieś za...powiedzmy...rodzinne;)
i racja...początek mógłby być końcem, zobaczymy w co się rozwinie
W środek który mógłby być kolejnym końcem:))
Rozwija się w dziwną opowieść - bardziej psyche niż S czy F. Z mieliznami.
W sumie to tutaj widać Molocha i satelity;)
W sensie kolektywizacji życia i próby oswobodzenia jednostki...dwie drogi: ludzka i...też ludzka?
Taki mix wieku XVI/XVII, świata postapo, nowoczesnej technologii - utaplany w rozterkach psyche. Moralnych nikt jakoś nie ma...po trupach do celu.
Tylko jaki cel? Odbudowy świata na wzór znienawidzonych jednostek?
Co do samego klonowania, autorka "wymyśla" różne problemy, ale na ile zasadne w świetle dzisiejszej nauki, nie wiem? Temat ludzkich klonów jakoś zszedł z widoku.
Trudno rzec, bo nikt nie klonuje ludzi - zwłaszcza piątkami...
Wiadomo przecież, że pięciornia jest podstawową komórką naszego życia rodzinnego......ale mnie się wydaje to wydumane - znaczy zbiorowa świadomość klonobliźniat. Ok - jest tylko lekką kreską zarysowana.
Bardziej wynika z chowu i sposobu organizacji społeczeństwa.
Reproduktorki nieszczęśliwe, bo odseparowane od sióstr? Czy po prostu - od życia? I dzieci? Jak więźniarki?
W dodatku faszerowane prochami...czyli coś ta zbiorowa świadomość szwankuje...jest wynikiem eksperymentu nie tyle biologicznego - co socjologicznego.
Natomiast ciekawie zapowiadał się wątek konfrontacji ze swoją gen-linią...jednak porzucony.
Mam wrażenie, że podstawą tej opowieści jest pochwała indywidualizmu, samoświadomości, autonomii, niepowtarzalności.
Zobaczymy:)