Term, zadziwiles mnie. Myslalem, ze wegetarianizm jest rodzajem diety, a nie wylacznie postawa moralna, jakby to wynikalo z tego cos napisal. Kwestie moralne, zdawalo mi sie, sa udzialem czesciowym, albo u niektorych jedynie - glownym. Co wiecej, z tego co napisales wynikalo by tez, ze jesli ktos sie zywi tylko miesem, ale np. naturalnie padlymi zwierzetami, albo miesem z amputowanych konczyn zwierzecia, ktore przezywa, lub jest Masajem, ktory glownie zywi sie spuszczana z zywych krow krwia z mlekiem, to nadal jest kwalifikowany jako wegetarianin. Czy to powszechne podejscie wegetarian, czy tylko Twoje osobiste?
Member
Mogą być dzieci lwa, pliszki, szczypawki etc. To umowna nazwa. Tu chodzi o dzieci ludzkie, które są skrajnie kalekie/ułomne, a nawet potworne (patrz: potworniactwo). My, ludzie współcześni, umówiliśmy się (chyba w sposób niepisany, ale bardzo mocny i wiążący), że tych nieludziów nie będziemy zrzucać z okolicznych Tarp, tylko opiekować się nimi jak się da, aż do ich naturalnej śmierci. I tyle. Taki los i ich, i nasz.
VOSM
Czyli sprowadza Pan cala kwestie do wymiaru kulturowego, a wiec umownego. Mozna i tak. Mnie to co prawda nie zadowala, bo nie mowi nic o stanie faktycznym i o ile mozna sie po prostu umowic, ze na powitanie podajemy reke, a nie plujemy na buty, o tyle w kwestiach tego komu/czemu mozna przerwac procesy zyciowe, nalezalo by jednak miec bardziej solidne podstawy.
Nie pamietam, zeby uzywano nazwy "dzieci" na potomstwo zwierzat. Zawsze to bylo potomstwo, wlasnie, albo szczeniaki, kocieta, prosieta etc.
Maziek
Wszystko można definiować arbitralnie albo szukając narzucających się granic, momentów przełomowych w rzeczywistości. Kościół do pewnego momentu (bodaj do drugiej połowy XIX w.) uważał, że dusza wstępuje w ciało dziecka w 40 dniu od poczęcia, jeśli było ono chłopcem, a 80-tym, jeśli dziewczynką. Nawet doszło do potępienia jednego gościa, który uważał, że dusza wstępuje w momencie poczęcia. To była definicja arbitralna, dla Kościoła dusza to synonim życia. Obecna definicja też jest arbitralna, bo wniknięcie plemnika do komórki jajowej to nie jest jeszcze zapłodnienie w sensie biologicznym (zlanie się materiału genetycznego w diploidalny garniturek) - a z drugiej strony nawet zapłodniona komórka ma dość niewielką szansę na rozwinięcie się w dziecko. Jest to więc również definicja arbitralna a równocześnie stojąca na krawędzi - dalej nie da się jej posunąć, bo rzeczywiście trzeba by chronić spermę i komórki jajowe.
Tak mi sie wydaje, ze z pewnoscia bezpieczna granica bylby moment polaczenia chromosomow rodzicow, sperma i jajeczka to oczywiscie bzdura. Od tego momentu rozpoczyna sie proces, ktory w normalnych (bezprzygodnych) warunkach przechodzi w narodziny i potem wzrost, starzenie sie, smierc. Zaplodnionych komorek istotnie srednio przezywa 50%, ale z pewnoscia nie moze to byc argument w dyskusji. W sredniowieczu 5 rok zycia tez przekraczalo jedynie 50% dzieci, ale to nie argument zeby ponizej tego wieku mozna bylo je zabijac. Pomysly kosciola, czy myslicieli z dawnych wiekow, mozemy sobie darowac ze wzgledu na ich braki w wiedzy.
Natomiast przypadki wyjatkowe, np. te dzieci(?) bez mozgu, ludzie w spiaczce, bardzo posunietej demencji itp. sa zagwozdka. Tacy dajmy na to ludzie z Niezwyciezonego, poddani kasacji pamieci (o ile to bylo by mozliwe). Sa to w pelni ludzie, czy nie? Czy gdyby ich umyslnie potraktowac magnesem, bylo by to morderstwo? Zabojstwo? Jakiego stopnia?