121
Konkurs na recenzję II etap / "Pokój na Ziemi" [+4 = 6-2]
« dnia: Października 09, 2015, 12:33:50 pm »Prawa czy lewa?
Reakcja mojego organizmu na lekturę „Pokoju za Ziemi” Lema była następująca – intensywne swędzenie. Może zauważyli Państwo tę właściwość skóry, że im gorliwiej staramy się odgonić łaskoczące igiełki poprzez intensywne drapanie, tym mocniej zdają się one nam doskwierać. Ten sam mechanizm zaobserwować możemy w przypadku dobrej lektury – im głębiej wsiąkamy w zawiłości fabuły, tym trudniej jest się oderwać.
Wracając do nagłego odruchu drapania – zagadkę pomógł mi rozwiązać sam bohater lektury – Ijon Tichy: to komunikat! Natychmiast rzuciłam się do Internetu, znalazłam alfabet Morse’a i oto, co oznajmiła moja lewa ręka: „Lem to geniusz! Nareszcie jestem wolna”. Przeraziłam się nie na żarty. Pod wpływem tej książki moja prawa półkula mózgu zrozumiała, że nie musi bezdyskusyjnie podlegać tyranii jej lewej bliźniaczki i teraz, za pomocą języka kropek i kresek, wyrażać będzie swoją opinię, co daje jej pięćdziesiąt procent władzy nad moim biednym rozdartym ciałem.
„To katastrofa” – zakrzyknęła zrozpaczona lewica – „Kto to widział, żeby lewa noga szła do teatru, podczas gry prawa wybiera się do kina. Veto!”
Ta bitwa rozgorzałaby w mojej głowie na dobre, gdyby nie powrót do „Pokoju na Ziemi”. Lem, będąc wizjonerem nieustraszonym, łączącym poczucie humoru z grozą wybujałej fantazji, skutecznie uciszył wrzask mych kapryśnych połówek za pomocą opisu wojen na Ziemi. Perspektywa maleńkich, niezniszczalnych owado-robotów w roli ślepo posłusznych żołnierzy; pomysł podstępnego nasyłania na wroga rozszalałych symulowanych żywiołów, a na koniec wizja sprzymierzenia się tych wszystkich militarnych dzieł okrucieństwa przeciwko samej ludzkości – zdusiły swędzenie i drapanie na dobre.
Całe moje jestestwo ogarnął zgodny dreszcz zgrozy. Wszak ludzie naprawdę są w stanie doprowadzić do takiej przyszłości. Teraz łatwo to dostrzec, choć może w roku wydania książki – 1987 – pomysł ten pozostawał w sferze futurystycznego bełkotu. Prawa półkula zgodziła się z lewą: „Lem musiał być geniuszem. Szalonym, ale czy ktoś o zdrowych zmysłach może stać się profetą?”
To wciąż jeszcze nie koniec przeżyć, serwowanych przez tę książkę o spokojnym tytule. Wszystkie ziemskie i nieziemskie (dokładniej: księżycowe) perypetie bohatera o rozdwojonej jaźni – Ijona Tichego – podane są na gorącym od szybkich zwrotów akcji półmisku i polane aromatycznym sosem ironicznego humoru, który, niczym delikatny dodatek chili, rozgrzewa wnętrze i wyciska łzy zadowolenia. Czego chcieć więcej od klasyki gatunku science-fiction? Deseru! Ostrej, zapadającej w pamięć pointy, jak podanej po pikantnym daniu, miseczki orzeźwiających lodów miętowych. Ależ naturalnie, wszystko to znajdą Państwo w tej niewielkiej – zaledwie trzystustronicowej – futurystycznej uczcie.
Gdy ostatnie słowa książki wybrzmiały mi w głowie, obie me, wcześniej skłócone dłonie, uścisnęły się na znak pokoju, a ja, ich przykładem, „Pokój na ziemi” Państwu przekazuję.