A ja zdawałem matmę, a nawet zdałem...i co?
Krótko mówiąc zdaje mi się, że obecnie szkoła nie uczy rozwiązywania spraw do spodu, tylko na odwal się.
Szwęte słowa (gwara lokalna).
Zda mi się, ze przypadek ZPE, trzeba rozpatrywać jako szczególny przypadek ZE.
Tryndu na obrazki zahamować się nie da. Dziecie nie czytają, pojęć nie znają, to jak mają rozumieć?
A czasem nawet - jak myśleć?
Przynajmniej z użyciem pojęć z obszaru abstrakcji. Oczywiście, że nie wszyscy, ale większość. W kulturze klikania ciężko rozwijać myśli.
Dodatkowy cios to gimnazja i ich program. Bardziej program, niż sam podział, z logiką taką, że tu walimy całą podstawę, zaś w liceum szlifujemy.
Wszystko wbrew psychologii rozwojowej, zwłaszcza, że dzieci dobrobytu w moim oglądzie dojrzewają coraz wolniej. Też intelektualnie.
Pomijam burzę hormonów, która nawet zdolnego potrafi załatwić na rok, dwa. Pryszcze są ważniejsze. Albo brak partnera/ki do chodzenia.
Niezrozumiała dla nich wiedza pakowana taczkami do głów ulatuje z zakończeniem kursu.
Genetyka w gimnazjum, liczenie mendlowych krzyżówek? Owszem zdolniejsze obłapią schemat...po czym zapomną. Reakcja pierwszaków na słowo ustrój (polityczny, gospodarczy, społeczny).
Większość - ustrój...choinkę.
Reszta milczy.
Gadać o mechanizmach państwa to dla nich totalna abstrakcja, jeszcze większa nuda...i tak z każdego przedmiotu można by. Podręcznik do geografii - na jednej stronie po kilka pojęć kosmicznych typu: orogeneza kaledonska, trylobity, gnejsy i inne orogenezy hercyńskie. A stron jest 200. Biologia, chemia, fizyka podobnie.
Ze wszystkiego muszą obryć - gdzie tu czas na rozumienie?
Dlatego taka wiedza obryta odpada jak stary, mokry tynk i gdy przychodzi do szlifowania, okazuje się że nie ma co.
Więc w liceum zamiast szlifować robi się doklejki, zapchajdziury i łaty. A czasem wręcz - od początku.
Pewne sprawy, zwłaszcza społeczne docierają w okolicach 18-19 roku życia. Zepchniecie ich na głowy 14-15 latków, zajęte ubijaniem potworów i przechodzeniem na wyższy etap (broń boże edukacyjny) to czysta strata czasu.
Czarno widzę, wbrew Olinym wskaźnikom (ale ja tak mam
)
Ida czasy elit czytajaco-piszących.
Reszcie wystarczy kilkadziesiąt słów.
Oddzielna sprawa, to ta, że szkoła słabo rozbudza ciekawość. Gdyby choć tyle. Dziecie same znalazły by.
W szukaniu są dobre, lepsze od nas.
Dlatego zapętlając, wracam do cytatu Maźka - tylko pokazanie jak to działa, od tego spodu, może zaciekawić.
Czyli tradycyjne - "dlaczego niebo jest niebieskie".
I ogólnie "dlaczego" zamiast "jak".
Ale do tego potrzebna jest minimalna podstawa i powiązanie z życiem. To już w XIX wieku wiedziano, a może i wcześniej. Teraz jakby zapomniano.