Podstępny jestem w poniedziałki. Zwykłe wnioskowanie: gdyby świadomość była jakimś jednym, centralnym, procesem nadrzędnym (ludkiem humunculusem mieszkającym w mózgu), który "ogląda" dane dostarczone przez zmysły - to osoby prawidłowo widzące pod każdym względem - powinny rozpoznawać twarze bliskich, nawet po uszkodzeniu specjalizowanego po temu ośrodka. Świadomość uzupełniłaby sobie dane i "dośpiewała" czego nie ma - tak jak daltoniści dośpiewują sobie, że pali się czerwone światło na przejściu a nie zielone (bo wiedzą, jaka jest ich kolejność na słupie - to metafora, niedoskonała). Tutaj tego nie ma. Człowiek z tym uszkodzeniem może nauczyć się prawidłowo wskazywać twarze w jakimś małym zbiorze (wujek ma wąsy a ciocia pieprzyk) ale ich nie poznaje. Tzn. nie ma tego wewnętrznego przekonania - o, to ciocia! Czyli ma możliwości kompensacji tego uszkodzenia - ale ta kompensacja nie dzieje się podprogowo, wewnątrz "czarnej skrzynki" jaką jest świadomość (bo wtedy osoba nie miałaby w ogóle problemu) tylko to jest rozumowa procedura, algorytm, dokładnie taki sam jak maszynowe widzenie w fabryce (cechy obrazu - porównanie do wzorca - zaliczenie bądź odrzucenie).
Tego typu "punktowych" uszkodzeń czy defektów prowadzących do uwidocznienia odrębności procesów, których wypadkową uważamy za świadomość jest bardzo dużo.