Czas chyba żebym w końcu powiedział co sądzę o - głośnym w mediach - filmie
"Black Panther" (jasne, w pierwszym rzędzie superbohaterszczyźnie, ale z pokaźnym komponentem SF, konkretnie: historii alternatywnej). Zacznę od tego, że jest to, owszem, produkcja mocno niedoskonała w warstwie fabularnej, i zauważalnie
overhyped z powodów politycznych, ale też - z podobnych powodów - jeszcze bardziej (szczęśliwie przez nieliczną grupę)
overhated, i to mocno niesprawiedliwie.
Opowieść to, bowiem koncepcyjnie udana jako zarazem kompensacyjny mit dla
czarnych (kto nie czytał z satysfakcją takich kawałków jak "Noteka 2015", "Bomba Heisenberga" i Ostatnia Rzeczpospolita, że już o Trylogii nie wspomnę, niech pierwszy rzuci kamieniem
), i - nieco paradoksalna - cenna lekcja historii dla niedouczonych
białych, bo - w postaci Wakandy - celowo przemilczana od XIX wieku, przeszłość Afryki (dzieje wszystkich tamtejszych imperiów i ich nieraz niewyobrażalnych bogactw) ładnie tam gra, i zawsze jest szansa, że jak ktoś w/w film obejrzy (czy choć o nim usłyszy) poczuje się zmobilizowany
1 do pogrzebania w źródłach i dowie się, że stereotyp
Murzyna-dzikusa stworzony został relatywnie późno, gwoli uzasadnienia b. niepięknej polityki, sprzeciw wobec której (dziś już wyłącznie w sferze symboli, pewnych zjawisk się nie odwróci) Polak powinien doskonale zrozumieć (nasi przodkowie też mieli "szczęście" do uzasadniających swoje działania cywilizacyjnymi wyższościami i historyczno-biologicznymi racjami najeźdźców, a pamiętając o rozmiarach I RP również możemy się liczyć za upadłe ex-imperium; tak, jedziemy z Afrykanami na jednym wózku
2).
Biały douczony, natomiast, może z przyjemnością śledzić paralele pomiędzy fikcyjnym T'Challą a autentycznym Mansą Musą i sposobami w jakie objawili się reszcie świata (dzięki którym to, co brane dosłownie mogłoby zgrzytać broni się w warstwie symbolicznej), czy podziwiać
3 intrygującą, nieźle wywiedzioną z realności
4, wizję
czarnego imperium które nie upadło
5.
Do tego dochodzi ciekawie naszkicowana - i tym samym godniejsza uwagi niż np. w paru ostatnich "Star Trekach" - warstwa ideowa. Znajome fanom "ST", ale też czytelnikom Lema, Le Guin i Strugackich, dyskusje o czymś na kształt wakandańskiej
Pierwszej Dyrektywy (czy godzi się przywieźć do ukrytego kraju - pozytywnego i sympatycznego -
białasa by ratować mu życie). Kawałek, owszem, zarysowanego grubą krechą, dyskursu antykolonialnego. Trochę dywagacji o odpowiedzialności władcy, lecz i jego zaplecza (czy np. lojalność wobec kraju powinna oznaczać lojalność wobec każdej władzy, każdej linii politycznej?). Nawiązania do "Hamleta" i... "Króla lwa". Ale i zabawna inwersja - że to rozwinięci
czarni nie chcą u siebie
dzikich imigrantów (zwl. po doświadczeniach z kolonialistami), zaś - jak już zauważył jeden z forumowiczów z ST.pl:
linia polityczno gosp Wakandy to wypisz wymaluj program Trumpa.
Wszystko to, podlane delikatnym sosem czarnego rasizmu (w stężeniu wybaczalnym -
"Everyone's a Little Bit Racist" jak śpiewają w "Avenue Q"
6), który niekoniecznie ma być gloryfikowany, nadaje filmowi dostatecznego posmaku niejednoznaczności by nie stal się prostacką agitką. (Wpisuje się w to doskonale szwarccharakter - nie należy jednak oceniać Jordana po niesławnym reBoocie "Fantastic Four" - niosący na barkach spory bagaż indywidualnych i zbiorowych, historycznych, krzywd, ale i win, które Amerykanie tak lubią sobie wytykać. Będący dobrym kandydatem na bezprecedensowego - z racji lepszych technologicznych zabawek - tyrana i zbrodniarza, a zarazem budzący współczucie i sympatię, posiadający logicznie uzasadniony światopogląd.)
Co nie znaczy, że zasługuje "BP" wyłącznie na pochwały. Jak wspomniałem kuleje fabuła, dostajemy relatywnie mało rasowego superbohaterstwa, epickich scen w stylu braci Russo, interesująca problematyka rozmywa się ostatecznie sprowadzona do prostych morałów, że doznana krzywda nie usprawiedliwia krzywdzenia, że jak
czarni i
biali współpracują - to dobrze, a jak chcą się podbijać (która strona by nie zaczęła) - to źle, że rasizm da się znieść w warstwie werbalnej, ale nie kiedy przekłada się na czyny, że izolacjonizm jest
be, ale bycie wolnym -
cacy (ponownie brakuje ręki braci R., którzy przecież z - uboższego tematycznie - "CapAm'a 2" wycisnęli więcej), scenariuszowe wolty bywają naciągane (czemu konserwatysta M'Baku staje się nagle czołowym sojusznikiem T'Challi, i nie sprzeciwia się sprowadzeniu przezeń do kraju bladoskórego agenta CIA? jakim cudem Killmonger i Klaw - do czasu, co prawda - współdziałali tak gładko, jak obaj rasiści?), a finał - zamiast być efektownym - przynosi prostą, co gorsza przydługą, nawalankę okraszoną nędznymi (te pola siłowe są żenujące,
rozmnożony cyfrowy nosorożec wypada niewiele lepiej, kopalnia vibranium to jakiś "TRON"-dla-ubogich) CGI.
Niemniej... szczerze polecam - wszystkim, którzy marvelowskie widowiska są (jeszcze) w stanie bez przykrości strawić - obejrzenie tego filmu (któremu dałbym 3 z b. lekkim minusem/4, w kategorii kina rozrywkowego,
ofkors) nieuprzedzonym okiem. Stanowi bowiem jedną z oryginalniejszych, odważniejszych w mierzeniu się z rzeczywistością, produkcji fantastycznych ostatnich lat. I zasługuje na to by nad nim chwilkę podumać.
7(Aha: byłbym zapomniał: dość powszechnie wychwalano Danai Gurirę w roli Okoye, ja - nic jej nie odmawiając - wolę pochwalić jeszcze bardziej Lupitę Nyong’o grającą rolę Nakii
. Letitia Wright też sobie poradziła jako Shuri - ucz się Wesley'u Crusherze jak być wyluzowanym
nerdem.)
1. Choćby takimi tekstami:
https://medium.com/@AfriMobile/drawing-parallels-between-king-tchalla-and-mansa-musa-the-richest-man-to-ever-live-39c58844a1ehttps://www.theroot.com/when-wakanda-was-real-1822745590https://www.vibe.com/2018/02/black-panther-mansa-musa-history/http://www.youtube.com/watch?v=rEPULt_FQJAhttps://www.teenvogue.com/story/black-panther-dora-milaje-dahomey-amazons2. Więc i dziwić nie może, że
"Wakanda forever!" brzmi jak
"Jeszcze Polska nie zginęła!" .
3. Owszem, niewolną od marvelowskich uproszczeń (co każe ojczyznę Czarnej Pantery traktować na zasadzie dumnie opierającej się Rzymianom wioski Asterixa) i przegięć, choć i tak znacząco wygładzającą, miejscami naprawdę idiotyczny, komiksowy wizerunek Wakandy.
4. Do tego stopnia, że bohaterom dopasowano dialekt języka xhosa pasujący do wziętej z marvelowskich map geograficznej lokalizacji ich ojczyzny.
5. Z góry uprzedzając krytykę: tak, pomysł, że zawdzięcza ono swoją potęgę jednemu surowcowi jest durny, ale to ekranizacja komiksu, tu takie uproszczenia da się przełknąć. Zwł. że przecież o coś zupełnie innego chodzi.
6. I mają podstawy tak śpiewać:
https://www.sciencedaily.com/releases/2011/09/110929144713.htm7. Przy czym jednak na - widoczne w różnych recenzjach - porównania do czołowych trykociarskich osiągnięć Burtona czy Nolana nie ma się co nabierać, to stanowczo nie jest ta liga. Raimi i Singer również potrafili wypadać znacznie lepiej. A Boseman nie jest Downey'em juniorem.