Gwoli wyjaśnienia.
Wypaszczyłem się tak obszernie nie ze względu na to, by droga mi była postać Lecha Wałęsy (to postać raczej nie z mojej bajki), ale przede wszystkim dlatego, że droga jest mi wysoka jakość dyskusji, a to co tutaj "wyskoczyło jak ubek" (skąd wychodzi ubek? znienacka) było wyjątkowo niskie - przypomnę pokrótce (jest to kilka stron wcześniej): obok informacji o przyznaniu nagrody Nobla od razu, niejako z automatu, musiało pojawić się przypomnienie, że L. W. to tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa. W myśl tego podejścia, jeżeli komuś - mówiąc kolokwialnie - kiedykolwiek podwinie się noga, to już zawsze, czego by wcześniej bądź później nie dokonał, należy mu to wypominać, sprowadzać całe jego skomplikowane życie do popełnionych onegdaj błędów. Uważam, że takie zachowanie jest po prostu nieuczciwe i warto to zauważyć, czy wręcz odeprzeć dla przywrócenia jakiejś tam równowagi w ocenie danej postaci.
Cóż - jakiejś szalonej kwerendy nie zrobiłem, ale nie słyszałem żadnego głosu historyka, który stwierdziłby, że to fałszywki. Może ty znasz? Bo po ostatniej teczce nawet Friszke "ostatni bastion" się poddał.
Pomijając fakt, że zabieranie głosu przez historyka, w mediach, zanim wszelkie prace badawcze zostaną zakończone i "osadzone w kontekście" jest mało profesjonalne, to faktycznie wychodzi na to, że masz,
liv, rację, że są dokumenty z lat '70 podpisane przez L. W., co więcej, on sam to już kiedyś potwierdził. Przepraszam, tego akurat ja nie sprawdziłem - protestuję jeno wobec uporczywego redukowania Lecha Wałęsy do sprawy Bolka, zapominając o całej reszcie z lat późniejszych, zwłaszcza '80. Uprzedzając - jeżeli okaże się, że owa współpraca z jego młodych lat rzeczywiście była szkodliwa wobec innych osób, to naturalnie należy takie postępowanie potępić (jestem jak najdalszy od wybielania bohaterów), ale niech to będzie kolejny, chociaż przykry dla nas i niszczący dla legendy, wymiar tej postaci.
Miałam i mam na myśli, że takie podejście unieważnia praktycznie każde badanie przeszłości. Nie chodzi mi o tę konkretną sprawę, ale (że tak górnolotnie) - o całą historię rozumianą jako badanie przeszłości i dostarczanie dowodów na zaszłości.
W takim układzie: pytam po co coś badać w naukach społecznych? Skoro w większości Wielkich Spraw, Ludzi mają one niczego nie zmienić?
Chociażby dotyczyły właśnie okoliczności za które te Zdarzenia, Ludzie są wynoszeni na piedestały przełomowości, symboliczności itd?
Nie przesadzaj, nic takiego nie napisałem, a akurat Twoje uogólnienie jest mega-nadinterpretacją. Rzecz w tym, że właśnie mówimy o konkretnym przypadku (postaci Lecha Wałęsy), a moje stwierdzenie "...rozstrzygnięcie [...] nie ma obecnie większego znaczenia" nie miało na celu budować wrażenia, że w ogóle jakiekolwiek rozważania są bezzasadne (więc można zamknąć uniwersytety), ale, że biorąc pod uwagę proporcje różnych faktów z życia tej akurat osoby, przedmiot rzeczonego rozstrzygnięcia wagę ma relatywnie nieznaczną wobec innych jego dokonań. Wydaje mi się, że wymowa całego tego akapitu dość łatwo powinna naprowadzić na taką jego interpretację - jeżeli coś w nim jest nie tak, to przede wszystkim to, jak pierwotnie napisałem
summa summarum.
Pytam z powagą: na czym - konkretnie - polegają te wiekopomne zasługi LW? No, jednym zdaniem, jeśli komuś nie chce się pisać zdań dwóch albo trzech :-)
Mnie się już nie chce, ale odsyłam do opublikowanego swego czasu przez Robert Krasowskiego "Tryptyku o Wałęsie", bo lepiej bym tego sam nie napisał. Uprzedzam (choć pewnie to oczywiste), że jest to znowu własna interpretacja zdarzeń przez autora, ale nie pozbawiona wnikliwości, oryginalnego podejścia, mówiąc po prostu: arcyciekawa. Na koniec ostatniej części jest też mowa o kwestii agenturalności bohatera, czego nie będę tutaj powtarzał, ale odeślę do lektury. Oto ona:
część I,
część II oraz
część III.