Jak to sie jednak zycie plecie. Wczoraj postanowilem wylezc na Olimp. W pewnym momencie otrzymalem znak: jakies 20 m ponizej szczytu, u konc szerokiej rynny, ktora sie trzeba na czworakach piac na Mitikosa (jeden ze szczytow Olimpu, najwyzszy i najgorszy, 2917 m czy cos kolo tego) znalazlem podkowe
. Podkowe mula badz osla. Nie wiem, jak mul mogl tam wylezc, bo ta rynna ma nachylenie grubo wieksze niz 45 stopni a przewyzszenie na niej jest ponad 100 metrow. Ale widocznie mogl, chyba, ze to byl diabel.
Na szczycie po ochlonieciu zabralem sie za konsumpcje posiadanej kielbachy, kiedy gosc, ktory byl tam ze mna powiedzial bardzo glosno i wyraznie "bon apetit". Czlowiek ten wygladal na faceta, ktory z niejednego pieca jadl chleb, niektore czesci jego odzienia byly doslownie w strzepach. Żaluzju ponial - podzielilem sie z nim. Rozmowa szla po angielskiemu, specjalnie sie nie kleila, bo obaj raczej udawalismy, ze jestesmy tam zupelnie sami. Jednak po chwili okazalo sie, ze ten facet juz poltora roku idzie na nogach krecac zawijasy, gdzies od Hiszpanii, a zamiar ma skonczyc w grudniu tego roku w Jeruzalem
. Sfotografowal moje rece, powiedzial, ze fotografuje rece wszystkich ludzi, ktorzy sie z nim podzielili w drodze.
W zasadzie idzie zupenie za darmo, twierdzi, ze srednio zuzywa 4 euro na dzien, ma tylko plecak, nie ma namiotu, a tylko spiwor, spi w przygodnych miejscach, zyje na ogol z datkow i poczestunkow. Idzie tylko na nogach, zadnego autostopu. Poniewaz on szedl szybciej, a ja wolniej, a ja pierwszy zaczaolem schodzic, spotkalismy sie jeszcze na nastepnym szczycie, a potem juz w dolinie, gdzie zostawilem swoj samochod. Stopniowo skarmilem nim cala moja kielbase a takze dalem mu pic. Rozstalismy sie w owej dolinie, gdzie zostawilem samochod, obok byla szopa, sadzilem, ze pasterzy (oni tam, powyzej 2000 m pasa krowy i konie). Wyprowadzil mnie z bledu, byl to otwarty szalas "emergency" dla zblakanych turystow. Wewnatrz kilka lozek, zapasy wody i zarcia, radio (tzn. radiostacja). Bylo tez wino i mimo, ze bylem zmotoryzowany, to pociagnalem sobie solidnie z butla, bo chyba u zeusowej gory nie walnac strzemiennego z Gromowladnym to by bylo faux pas.
Kiedy tak sobie gadalismy u plota tego szalasu, drzwi sie rozwarly i wszylo dwoch tuziemcow, jeden z nich lamana angielszyzna zapytal skad my: ja z Poland, odrzeklem. Na to drugi z nich postawil uszy i mowi, nieskazitelna polszyzna, ze ma ojca Polaka a matke Greczynke, ale w domu gadaja po polsku. A ze pracuje w wiezieniu, to ostanio zdarza mu sie Polakow spotykac zawodowo
... Prosze, jedna wycieczka w gory tyle niesamowitych zbiegow okolicznosci
.
A dlaczego pisze o tym tu: owoz globtrotuar ow okazal sie Czechem. Kiedy juz rozstawalismy sie, osmielilem sie zapytac, czy jego pielgrzymka (sam uzywal takiego okreslenia na swoja peregre) ma przyczyny religijne. Wszk na ogol do Jeruzalem ida wierzacy... I wiecie co mi odpowiedzial? Ze chyba juz tak. Ze kiedy mial 27 lat (obecnie 32) byl stuprocentowym ateista. Ale im dluzej chodzi na piechote po swiecie (przeszedl juz, jesli dobrze zapamietalem 13 tysiecy kilometrow) - tym bardziej dostrzega obecnosc Kogos za tym wszystkim, i obecnie deklaruje sie jako wierzacy, aczkolwiek nieograniczony ramami religii.
Wrzuce pozniej moze kilka fotek i adres do jego strony na facebooku (chyba wreszcie zaloze sobie konto, zeby moc sledzic jego kroki)