Czytałem sobie powtórkowo "Drwali i dziewczynę", "Arsenał" i "Hieny cmentarne" ("Tlatocetl") Oramusa. Trzecie - jak kto akceptuje spaceoperowe tło, gdzie lata się między gwiazdami, bo tak, i dziedzictwo Nowej Fali, gdzie technologia może być dowolnie baśniowa, a cywilizacja - wymarła (i dość humanoidalna), a zarazem zostawić po sobie kostkę Rubika, czy też Lemarchanda, dowolnie manipulującą rzeczywistością, to ma powody chwalić za pomysłowość i gorzki portret naszego gatunku. Drugi - nieustająco lubię pierwszą część, bo b. na Lema stylizowana (sam Nyad - przy jednych podejściach do w/w tekstu go lubię, przy innych mnie irytuje). Przy czym mam wrażenie, iż rzecz jest jednak przemyślana gorzej, niż "Solaris" (z którym miała być polemiką), bo tytułowy byt jest zarazem Obcy i łatwokontaktowy, zdolny swobodnie mapować-kopiować sobie ludzi, a mimo to poddający ich próbom (tak to się do SF wkradły kontradykcje teologii), zaś ogrom wiedzy, co o samobójcze ciągoty przyprawia i mózgi przepala, nie jest nawet skrótowo zasugerowany (w sensie: czym jest i dlaczego krzywdę robi). Natomiast - stylizowana na "Bajki..." krytyka ciemnych stron transhumanizmu (w czasach gdy ten nie był jeszcze modny) - warta wzięcia pod uwagę. Pierwsze - póki lemowska stylizacja - b. ok (choć wywody skopiowane z "S.", a sekwencja jazdy z "N." jakby, ale finał? Jako metafora - ok, rozumiem co autor miał na myśli, ale jak zacząć dumać co tam właściwie zaszło, to już znacznie gorzej...