A co rozumiesz przez "filozofia"? Jeśli abstrakcję, to matematyka była czystą filozofią...
Chodzi mi o to że kiedyś najpierw była pewna idea, "filozofia", system a potem mniej znaczący faceci (nazwijmy ich naukowcami) patrzyli na efekty. Taki np. Kepler (naukowiec nie filozof*, rzecz w zjawisku) miał teorię, że sfery zawierające w sobie orbity kolejnych planet od Słońca wpisują sie w kolejne figury (wielościany foremne) platońskie, z kolei wzajemnie w siebie powpisywane. Tak się złozyło, że mniej więcej pasowało wg ówczesnych niedokładnych danych (ale mocno mniejewięcej, więc Kepler w końcu porzucił ten pomysł, dziś nazywany przez niektórych "zerowym" prawem Keplera
). Rzecz w tym, że Kepler najpier uznał, zgodnie z platońskim systemem, że tak musi być, a dopiero później zabrał się za weryfikację doświadczalną i mimo pewnych oczywistych niezgodności uparcie kombinował dalej, choć mu nie wychodziło. Czyli Filozofia była pewnym szkieletem tego wszystkiego. Była IDEA.
Dziś, jak piszesz, wymaga się od filozofii (lepiej chyba jednak metodologii), żeby dało się za jej pomocą opisać doświadczenie, i żeby doświadczenie "nie zaskoczyło", nie wyszło poza ramy metodologii. Nie ma w tym idei, w pewnym sensie metodologia jest tylko zwierciadłem, negatywem rzeczywistości.
* Filozof też naukowiec, chodzi mi tu o pewne umowne rozgraniczenie, filozof to taki brodaty gość co ćmi fajki w nocy i żłopie kawę a w dzień śpi, o ile zdoła sobie nad ranem udowodnić, że łóżko istnieje, a naukowiec to taki zawodnik w chałacie pożartym kwasami co ręką skręca nadprzewodzący drut pod napięciem i ma takie smieszne bryle w drucianych oprawkach. Łatwo w sumie rozróżnić.