rzecz w tym, że Szpital ma w sobie to coś, stwarza świat, lektura wciąga, natomiast w Obłoku i Astronautach tego nie ma. Nie ma jakiegoś jasnego centrum, przesłania, wokół którego te książki obracają się, "nie widomo, o co chodzi".
Wygląda to trochę tak jakby Lem zaczął dopiero się wgryzać w konwencję SF, patrzeć na czym to polega i zastanawiać się co wartościowego można z tej konwencji wycisnąć...
Że zaś musiał uczyć się SF od podstaw, a i wzorce mógł mieć wtedy raczej mało zachęcające (nakładały się tu na siebie wymogi socrealizmu i tandetne konwencje amerykańskiej SF owych lat), to i tak cud prawie, że da się tych "Astronautów" i ten "Obłok..." nawet czytać, a po przeczytaniu wbrew pozorom wcale się w kąt ze wzgardą nie rzuca (bo jest tam już trochę z Mistrza-jakiego-znamy-i-kochamy)...