Kultura jako znaki drogowe, czyli system informacji, ostrzeżeń, nakazów i zakazów? Kultura jest oczywiście milionkroć bardziej skomplikowana, niemniej podobieństwo – w zrębach – rzuca się w oczy.
Bardzo stanowczo nie chciałbym jeździć po ulicach, gdzie lewo- lub prawostronność ruchu zależy od wolnej woli danego kierowcy, gdzie można grzać pod prąd, gdzie pasy dla pieszych nic nie znaczą, a szybkość jest nieograniczona. Znajomy Włoch używał bodaj określenia: bordello totale.
A co z wolnością? Z fundamentalnym prawem każdego człaka i obywatela do nieskrępowanego wyrażania siebie? Sądzę, że taka wolność nigdy nie istniała, nie istnieje i nigdy nie zaistnieje.
Przez dwieście lat ludzkość dopracowała się kodeksu drogowego, a przez dwieście milionów lat Ewolucja wykształciła w ludziach podział między hetero a homo w stosunku 95% do 5%. Jedna liczba jest dziewiętnaście razy większa od drugiej i ja bym tę proporcję szanował głównie ze względu na jej naturalne pochodzenie, sędziwy wiek oraz odwieczną kulturową polską tradycję.
Tymczasem zwolennicy nowej światowej mody – LGBTQ – dostali wczoraj pisemne wsparcie od pół setki ambasadorów obcych państw, którzy bez żenady podyktowali Polakom, jak mają meblować swój własny dom. Nie głosowałem na PiS, ale w tej kwestii stoję twardo za premierem, który poradził rzeczonym dyplomatom (z Carycą na czele!), aby się, po pierwsze, odchrzanili, po drugie zaś – by nie wciskali kitu, że u nas Murzynów biją, skoro nikt tego nie robi.
Orientację seksualną uważam za najważniejszą, najdelikatniejszą i zarazem najintymniejszą cechę każdego człowieka. Włażenie z butami w ten wyjątkowy obszar ludzkich uczuć i wartości mam za chamstwo, choćby było odziane w smoking, frak czy nawet akredytacyjny żakiet.
Mój prywatny stosunek do LGBTQ i innych liter zwięźle określa wpis na mojej prywatnej www: i przeciw dyskryminacji, i przeciw reklamie. Ufam Naturze.
R.