DEeska jako DEzyderat
Od strony czysto językowej, to wyjątkowo wdzięczny temat na felieton. Może być zwykła deska stolarska, może być De S-ka (arystokratyczna spółka polsko-francuska), może być samochodowa deska rozdzielcza, deska grobowa, deska kreślarska, deska trałowa (wpisz w gugle: trał), ostatnia deska ratunku, a nawet prozaiczny przedmiot codziennego użytku, czyli sedeska. Samych desek sportowych jest kolejne multum: deska surfingowa, deska snowbordowa, deska jako rakietka do ping-ponga, deskorolka, wreszcie moja ulubiona deska lekkoatletyczna. Dziś będzie właśnie o niej!
Żeby skok był ważny, skoczek musi odbić się nie ze sprężystej bieżni, po której się rozpędzał, lecz z twardej deski. Taka deska ma zaledwie 34 centymetry szerokości. Odległość skoku mierzy się od plastelinowej krawędzi deski do pierwszego śladu zostawionego przez zawodnika na piachu. Jeśli plastelina zostanie dotknięta – skok jest spalony, czerwona chorągiewka sędziego wędruje do góry, i odległości się nie mierzy, nawet gdyby na oko padł rekord świata.
Co w tym stanie rzeczy jest pierwszorzędnym celem skoczka? Pofrunąć jak najdalej? Nie! Pierwszym celem jest dobrze trafić rozpędzoną stopą w deskę!!!
Uważam, że to są przepisy archaiczne, wręcz starożytne. Każdy amator transmisji lekkoatletycznych wie, że zawodnik jeszcze nie doleci do piachu, a już kamery dzięki zmyślnym programom i laserowej aparaturze pokazują z dowolną dokładnością, jak daleko od plasteliny skoczek się odbił (albo ile spalił). Dlatego najwyższa pora skończyć z takim sposobem mierzenia, tak jak kiedyś zrezygnowano z pomiaru odwijaną taśmą. Mój autorski dezyderat pod adresem IAAF (wpisz w gugle) brzmi: mierzmy zgodnie z rzeczywistością, czyli OD CZUBKA BUTA! Reszta bez zmian, najwyżej deskę można poszerzyć do na przykład 75 cm (bez plasteliny).
Co się stanie? Praktycznie znikną skoki spalone, poprawione zostaną rekordy, zasadniczo wzrośnie atrakcyjność dyscypliny. Ze starożytności zostanie tylko dewiza: citius (adhuc), altius, fortius.
Amen!
R.