coś mi się widzi, że Ty nie bardzo zdajesz sobie sprawę z tego, o czym Proust mówi. Z czego wniosek, że nieuważnie czytałeś - ale akurat w przypadku tego pisarza to nic dziwnego... Ja się pod tym akapitem podpisuję, mimo że za specjalnego humanistę się nie uważam.
Sprostuj mnie jeśli się mylę: o tym, że wspomnienia zostają zepechięte do podświadomości (mówiąc psycho-żargonem, od strony fizjologii mózgu należałoby mówić raczej o połączeniach nerwowych, które powstały, ale potem nie były używane), i czasem jakiś przypadkowy impuls może obudzić pamięć (aktywować połączenie) - vide zresztą słynna historia z
magdalenką (i wtedy możemy poczuć nastrój minionej chwili znacznie mocniej niż gdy usiłujemy "na chłodno" coś sobie przypominać). A także o tym, że w procesie twórczym większy udział ma nieświadomość od świadomości (o czym zreszą mówił sporo razy i Lem w kontekście powstania "Solaris").
Co do tego wszystkiego ma oczywiście Proust rację, natomiast odrzuca mój łopatologiczny umysł forma, w której zostało to podane. Bo - patrząc literalnie - primo: nic nie zostało w nic zaklęte, secundo: skąd pewność, że
każde wspomnienie da się tak odzyskać? W literaturze uznałbym to za akceptowalną (a może i godną pochwały) kwiecistość stylu, w eseistyce jednak za pewną bełkotliwość, i jeden z przejawów - obcego mi - światopoglądu Marcela P. (intuicjonizmu, znaczy).
(Inna rzecz, że gdyby nie ten intuicjonizm i egotyzm "W poszukiwaniu..." wogóle by nie powstało w formie jaką znamy i jaka budzi nasz zachwyt, więc jak w tej logice
- z fałszu wynikła prawda ...)
Edit:
Przeglądając dyskusje na
BiblioNETce doszedlem do wniosku, że nie tylko Proust jest równie elitarnym i "niszownym" pisarzem co Lem (po prawdzie by dojść do tego wniosku, nie musiałbym nic przeglądać
), ale też, że jego wielbiciele są w pewnien - trudnodefiniowalny - sposób pokrewni duchowo nam - "sierotom po Lemie"... (A przynajmniej sporej części Forumowiczów.)