W czasie wakacji lekturom różnym się oddawałem (np. "Fiasko" powtórzone znowu), niemniej podzielić się z Wami pragnę lekturą powieści "Adam, jeden z nas" uznawanej za najlepszą w dorobku Konrada Fiałkowskiego.
Fabuła tam z grubsza taka: istnieją byt/byty w Trwaniu, abiologiczne, jak w "Odysei....", i taki byt - boski na nasze miary - wychyla się do naszego Wszechświata ewolucję Rozumu wspomagać (bo rzadki ów w Kosmosie, a cenny, a chuchania nań warty), i występuje, wspomagajac życie naziemne, jako człek w dwu osobach i jeden
sztucznointeligencyjny satelita (był tez chyba gwiazdą, której wybuch pomógł wystartować życiu,
sol invictus. jeden). Te
osoby boskie to jego kopie jakby, czy - jakby po platońsku - odbicia jego struktury w naszej (gorszej) materii.
Satelita, najmędrszy, więc i najzimniej bezstronny, jest Duch Święty jakby.
Człek starszy, szef przedsięwzięcia na Ziemi, sługi ma typu Michał i Gabriel i programy/maszyny jakby - zbuntowany Mefisto i wierny Eliasz (imiona inne, ale aluzyjne); sam robi za człeka władzy, on to mieszkańców Atlantydy uczył i niszczył (metodą b. fiaskową), Rzymem sterował skrycie, teraz w Piłata wcielon. Adam się zwie.
Jego młodsza kopia, więc jakby syn, jest Admis,
Dżizas znaczy.
I tu się zaczyna konflikt idej, bo ociec bezlitosny jak ewolucja sama, polityką steruje bez litości i w ludzi władzy się stroi jak w posłuszne szaty, syn zasię uważa, że nie należy uczyć się okrucieństwa od ewolucji - i od samych ludzi z ich myśleniem prymitywów - a pokazać im nowe zasady.
Ojciec nawet
wczłeczony usiłuje, choć trudne to, myśleć jak byt boski. Syn uznaje kruche ludzkie życie za wartość (to, że śmiercią ograniczone - też).
Mefisto zaś - co jak
żaba nogę podstawia - uważa, że jest ludzi obrońcą, bo po co forsownie ich podnosić, kiej im w bydlęctwie dobrze, więc lepiej im dać żywot bydląt sytych, a eksperymentów zaprzestać (
bo wyszło zero i null).
Dużo jest też o boskiej hipokryzji i bierności, nieco po corcoranowemu, i paradoks istnienia
dyabła zręcznie rozegrany. Na miejscu obecnych teologów bym z tego czerpał, bo mądre miejscami. Ładny jest drugoplanowy Judasz tragiczny i wierna piłatowa niewolnica. Niczego sobie też młody rzymski oficerek, który w centrum przełomów dziejowych tkwiąc nic z nich nie rozumie.
Boli tylko jedno - technologie jakich używa Adam
wczłeczony prymitywne i łopatologiczne, a i pomagierzy archaniołkowie żenująco dosłowni (Michałek zwłaszcza w skafandrze kosmicznym na czele floty stojący). Jak na byt tego rzędu mógł subtelniej, choć niby to Fiałkowski tłumaczy, że na Ziemi używa on ino ziemskich technologii z przyszłości.
A i epoki są różne, bo Adam różnych czasów doświadcza, więc lot na Hiroszimę np.
W szczegółach umie to zgrzytać kiczem iście
startrekowym, ale poziom słabszych Strugackich
in toto i literatura już prawdziwa, bo streszczenie ani odda, ani co popsuje.
Skojarzenia z Bułhakowem o
czywiśte i brak akcyjności nieszczęsnej (uczta się - Baltazara
- amerykańskie "tuzy"). Klimacik środziemnomorski nieco jak potem u Huberatha.
Pytanie centralne zaś czy dla takiego super-hiper-transbiologicznego, pozaczasowego bytu może być co kuszącego w ludzkiej czasoprzestrzennej skończoności. Miejscami Ameta przed oczyma staje, a poglądy jego.
Aha: WL to wydało, w tej serii co inne
Fiałki i dwa Zajdle m.in.