Chociaż są filozofowie, którzy np. w ten sposób odrzuciliby determinizm: przypuszczenie, że ktoś jest zdeterminowany po temu, ażeby czuć się wolnym jest niedorzecznością. I rzeczywiście - jest to jakiś punkt wyjścia. Można się np. zastanawiać po cholerę człowiek uzyskał na drodze ewolucji poczucie wolności. Zdeterminowanie ku poczuciu wolności jest w istocie niedorzeczne w tym sensie, że jest zbędne. Jeśli i tak jesteśmy zdeterminowani, to po co jeszcze poczucie, że jest inaczej? Należałoby je zatem uznać za skutek uboczny albo determinizm odrzucić.
Jest jeszcze słynne partactwo ewolucji (w tym zwł. skłonność do stosowania prowizorki). I proste wyjaśnienie: tak po prostu wyszło...
Nie będę jednak również utrzymywał, że człowiek to jakiś byt upośledzony. Człowiek jest. Jest jaki jest. I w tym jaki jest udowadnia sobą pewną realność. W tym realność świadomości. Niedorzecznym jest np. twierdzić, że skoro człowieka boli perspektywa śmierci, to znaczy to, iż nie ogarnia on świata. Co to w ogóle miałoby w tym kontekście znaczyć: nie ogarnia świata?
On jest częścią tego świata. Wraz z nieuchronnością śmierci, wolą życia, uczuciami; na co ten świat nie daje sensownej odpowiedzi. Jest momentem, który jako samoświadomy może się "domagać", wrzuconym w strukturę, która jest zupełnie obojętna. Uważam, że każdy byt samoświadomy mógłby postawić przynajmniej pytanie o sens. I każdy otrzymałby - z tego świata, jak go obecnie rozumiemy - odpowiedź: nie ma sensu. Jeśli przez ogarnianie świata chciałeś rozumieć pewne wpasowanie w świat, to wydaje mi się, że w świat taki, jakim jest, żaden byt samoświadomy nie byłby wpasowany. Nie jest to więc żadnym upośledzeniem człowieka, chyba, że za upośledzenie brać to, że jest samoświadomy.
Być może, tylko dlaczego w tym momencie absolutyzujesz człowieka i jego perspektywę uznajesz za wiążącą dla świata?
Nie doszukuj się nonsensów tam, gdzie ich nie ma
Przesadyzm! Z tymi zachodami itp.
Przypisywanie realności uczuciom, wolnej woli i "ja" jest najzupełniej naturalne i nie wynika z żadnych kodów kulturowych. Występuje już u małych dzieci, a zaburzenia w postrzeganiu tych kwestii są symptomami poważnych schorzeń psychicznych np. schizofrenii. Co oczywiście nie oznacza, że nie można intelektualnie dojść do wniosku, że rzeczy mają się inaczej, niż nam się to naturalnie wydaje.
Ano właśnie. Mówiąc o absurdach, mówię o tym, że rzeczy, które intuicyjnie wydają się słuszne - i jako takie trafiły do kultury - niekoniecznie słuszne są (choćby ta samoświadomość

).
My tutaj rozmawiamy o sensie życia, a Ty o efektach 
Tylko, że "sens życia" to pojęcie względne (jeśli nie w jakimś sensie puste), a efekty są wymierne

.
metodyczne wrzucenie poza nawias pewnych myśli, konsekwentny ateizm jest niemożliwy, albo skrajnie trudny.
Może dlatego tak mało jest konsekwentnych ateistów

. Konsekwentnych teistów też jest zresztą b. mało. Zauważyłeś, że większość ludzi ma wogóle b. niekoherentne światopoglądy?
Kolejny dowód za partactwem ewolucji, której wystarczyło, by mózg ludzki myślał
jakoś tam, nie musiał myśleć konsekwentnie.
Natomiast ateizm (i związane z nim przy obecnej wiedzy o świecie konsekwencje) odkrywa ten sens właściwie w samej istocie dziedziny świadomości, naznacza pustką odniesień niemal wszystkie akty ludzkiej świadomości np. radość z tego, że się coś osiągnęło (odniesienie do osiągnięcia jako dokonania wolnej osoby jest puste w obliczu determinizmu).
I teraz - nie sądzę, ażeby ktoś mógł być na co dzień świadomy pustki tych odniesień (w całej pełni), nie przekraczając ich pewną metafizyką, która ma na celu odwracać uwagę, inaczej rozkładać akcenty, i mógł normalnie funkcjonować.
Teraz: jaki funkcjonowanie uznajesz za normę, bo możemy tu używać tylko krzywej dzwonowej (to ze środka to "norma"; tylko wtedy statystyczną normą może okazać się też: IQ około 100, wykształcenie podstawowe czy zawodowe i brak jakichkolwiek oszczędnosci). Jeśli, zamiast statystycznej, przyjmiemy definicję psychiatryczną (o braku kontaktu z rzeczywistością), to zdarzają się tezy, że ludzkość jako gatunek ogólnie jest nienormalna (w sensie, że ma solidnie zaburzony ogląd rzeczywistości), ale "z punktu widzenia" ewolucji jest to rozwiązanie skuteczne, bo pozwala podawać kod dalej...
No tak, ale to jest właśnie "przekraczanie" ich realności przez jakąś ateistyczną metafizykę. Jeśli nawet teoretycznie realności się nie neguje, to tworzy się filozofię i kształtuje w niej osobowość w ten sposób, ażeby o pewnych sprawach, w pewien - wynikający z ateizmu, a niesłychanie obciążający - sposób nie myśleć. Szuka się tu ukojenia w obiektywności.
Zaraz... Czy jeżeli poczuje np zadrę wbijającą mi sie w nogę, a mimo to pójdę dalej (mimo zadry i związanego z nią bólu) to potrzebna do tego od razu metafizyka?
Jeśli zaś chodzi o niesłychane obciazenie, to mam wrazenie, że mierzysz inne umysły swoją miarą, zapominając - częste złudzenie filozofii - że nie są one jednak wszystkie identyczne (choćby z braku istnienia "czystego rozumu"). Być może nie dla każdego wcale jest to obciążajace, hę?
(Aha: zarzut o tym, że ateizm "przemilcza" pewne przeżycia wewnętrzne można łatwo skontrować, że to może raczej postawa, której bronisz, poniekąd absolutyzująca je, jest właśnie objawem gatunkowej
mania grandiosa, robieniem z igły - wideł.)