- Lem twierdził, że ludzie rodzą się ze skłonnością do zła - czyli rodzą się z gotowym wzorcem tego co jest, a co nie jest wartościowane pozytywnie/ negatywnie w danej kulturze? I Lem tak twierdził?
Chyba się profesorowi zrosły
"natura humana satanica est" (no, to wyraźnie sugerowało wrodzone zło gatunkowej natury), Ohydek Szalej i rozmaite robocie wzmianki o Bladawcach (wszystkie niepochlebne, choć tam i konflikt interesów, oraz modeli budowy cielesnej, w grę wchodził) z rozważaniami Hogartha:
"Za podstawowe cechy mego charakteru uważam tchórzostwo, złość i dumę. Tak się złożyło, że owa trójca miała do dyspozycji określony talent, który ukrył ją i pozornie przeinaczył, a pomogła mu w tym inteligencja, jedno z przydatniejszych w życiu urządzeń do maskowania przyrodzonych cech, jeśli się taki zabieg ma za pożądany. Od czterdziestu kilku lat zachowuję się jak człowiek uczynny i skromny, wyzbyty znamion profesjonalnej pychy, ponieważ bardzo długo i uporczywie wdrażałem się do takiego właśnie postępowania. Jak daleko mogę sięgnąć pamięcią w dzieciństwo, żyłem poszukiwaniem zła, z czego zresztą, rzecz zrozumiała, nie zdawałem sobie sprawy.
Zło moje było izotropowe i doskonale bezinteresowne.
/.../
W jednym Yowitt na pewno ma słuszność: zawsze poszukiwałem trudności. Okazje, w których mogłem dać upust mojej złości przyrodzonej, zazwyczaj odrzucałem jako nazbyt łatwe. Jakkolwiek zabrzmi to dziwacznie, a nawet nonsensownie, nie przełamywałem mojej skłonności do zła, zapatrzony w dobro jako wartość większą, lecz właśnie dlatego tak postępowałem, ponieważ wtedy odczuwałem w całej pełni jego obecność w sobie. Liczył mi się rachunek wysiłku, który z arytmetyką moralności nic nie miał wspólnego. Toteż nie umiem, doprawdy, powiedzieć, co by się ze mną działo, gdyby skłonność do wyrządzania tylko rzeczy dobrych była właśnie pierwszą przyrodzoną cechą mojej natury.
/.../
Nie nadaje się więc moja zasada do zastosowania powszechnego, ale też nie widzę żadnego powodu, dla jakiego miałbym zdobyć panaceum etyczne ludzkości. Niejednorodność, niejednakowość ludzi jest im dana, toteż postanowienie Kanta, aby zasada jednostkowych postępków mogła być prawem powszechnym, oznacza niejednakowy gwałt zadawany ludziom, i poświęcając osobnicze wartości dla nadrzędnej – kultury – wymierza niesprawiedliwość. Nie powiadam też wcale, jakoby każdy w takim tylko stopniu był człowiekiem, w jakim jest własnowolnie spętanym potworem. Przedstawiłem rację czysto prywatną, moją własną strategię, która zresztą nie odmieniła we mnie niczego. Nadal pierwszą moją reakcją na wieść o czyimś nieszczęściu bywa iskra uciechy i drgnień takich nawet nie próbuję już tłumić, bo wiem, że nie dosięgnę miejsca, w którym żyje ten bezmyślny chichot. Lecz, odpowiadam oporem i działam wbrew sobie dlatego, że mogę to czynić.""Głos Pana"
Choć przecie Hogarth - jak widać - nie twierdził, że jest miarą wszechludzkiej wszechrzeczy
.
- Lem popierał kościół w stanowczy sposób
Wykrakaliśmy z tym Lemem-publicystą katolickim
, choć przecie pisanie w "T.P." oraz postacie Destrukcjanów i Arago to nie jest wspieranie całego K.K., a określonego jego modelu. Z tym, że - tak, raczej jest to chęć reformowania (poniekąd) od wewnątrz, niż czysta negacja.
Prof. Okołowski:
...A druga teza Lema, no to bym ją tutaj nazwał jakimś pandeterminizmem, albo można powiedzieć: tychizmem, od "Tyche" - słowa greckiego, oznaczającego "los"...
Właśnie przyszło mi do głowy: czy nazwisko Ijona nie stanowi przypadkiem jakiejś aluzji do imienia bogini, greckiej odpowiedniczki Fortuny?
Jak tak
należałoby dopisać mu przodka o imieniu Fortunat. Fortunat Tychy, o! to by brzmiało
.
"właściwie powinien się był zwać Cichy, ale notariusz seplenił"...
Swoją drogą: pokrewieństwo losów z Dońdą (na tym odcinku)
*.
No i - faktycznie - paradoksalne dość nazwisko dla wszędobylskiego samochwała.
* Nawiasem: czy
Lehm -> Lem wspólnym źródłem?
cieszy wredną duszę amatora, że przyłapał profesjonalistę na lapsusie.
Toś pewnie dumny z Kłazy-Płazy
.
Wydaje mi się, że już gdzieś to przerabialiśmy...hm
To masz (
ach, to masz...
) na myśli?
https://forum.lem.pl/index.php?topic=459Owszem, Piotr.
Pamiętam jak przez mgłę opowiadanie SF z czasów, w których i Mistrz tworzył, choć nie potrafię zidentyfikować jego autora ani tytułu, o pokładowym mózgu elektronowym, któremu zdawało się, że jest człowiekiem (lub o człowieku, któremu wmawiano, że jest pokładowym komputerem), i który powtarzał uparcie
"- Nazywam się Piotr!". No i - ledwo wspomniany - Hogarth był Piotr. Tak, że bardzo pasowne imię
.
W sumie to trochę nieładnie, że się nie przywitałem w stosownym wątku, ale też i nie miałem pomysłu.
W sumie to nieistotne. Ważne, że piszesz z sensem.