Autor Wątek: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)  (Przeczytany 153520 razy)

Czas

  • Junior Member
  • ***
  • Wiadomości: 70
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #135 dnia: Grudnia 27, 2010, 09:01:09 pm »
Już na to odpowiedziałem. Oba te czynniki. Dzieło uniezależnia się od twórcy. Zawsze znaczy więcej, niż widział w tym pisarz.

Prawdę mówiąc naiwnością jest nawet sądzić, że pisarz przy każdym słowie, każdym zdaniu, każdym zwrocie akcji, w ogóle coś miał na myśli. To często kwestia przypadku, nastroju, pierwszej myśli jaka przychodzi do głowy. Nawet jeśli ma na myśli jakieś znaczenie, to znaczeń potencjalnych jest nieskończenie więcej. Nie ma najmniejszej możliwości, żeby autor był ich wszystkich świadom. Musiałby być świadom wszelkich związków pojęciowych możliwych do wyznaczenia z setek stron tekstu.

Można tę nieświadomość empirycznie udowodnić. Bywa, że piszący dokonuje odkrycia tylko dlatego, że pisze. Nie byłoby to możliwe, gdyby wyrastał nad dzieło, czy był mu równy (tj. gdyby je świadomością zawierał). Dokonuje odkrycia, bowiem sensy jakie w utwór włożył zaczynają żyć własnym życiem. Np. akcja zmierza w sposób świadomie zaplanowany w jakimś kierunku i dochodzi do pewnej sytuacji. Okazuje się jednak, że w tej sytuacji, na zupełnie innym poziomie, niż poziom akcji która była wątkiem prowadzącym proces pisania (np. na poziomie zderzenia charakterów) pojawiają się zupełnie nowe, niespodziewane dla piszącego sensy. Twórczość jest zarazem aktem poznawczym.

To jednak, że dzieło uniezależnia się od twórcy nie oznacza, że może znaczyć absolutnie wszystko. W końcu jest zamkniętą strukturą. Interpretacji może być właściwie nieskończoność, ale nieskończoność w pewnym zakresie. Tak jak między 0, a 1 mamy nieskończoność liczb wymiernych, ale 2 do nich nie należy.
« Ostatnia zmiana: Grudnia 27, 2010, 09:08:28 pm wysłana przez Czas »

maziek

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 13369
  • zamiast bajek ojciec mi Lema opowiadał...
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #136 dnia: Grudnia 27, 2010, 09:12:24 pm »
Jeśli dzieło uniezależnia się od twórcy, to trudno mówić, że twórca jest twórcą (bo mu niechcący wyszło).
Człowiek całe życie próbuje nie wychodzić na większego idiotę niż nim faktycznie jest - i przeważnie to mu się nie udaje (moje, z życia).

Czas

  • Junior Member
  • ***
  • Wiadomości: 70
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #137 dnia: Grudnia 27, 2010, 09:22:46 pm »
Po pierwsze: nie uniezależnia się całkowicie.
Po drugie: nie każdemu "niechcący" wychodzi.

A tak ogólnie, o dokonaniach:

Wydaje mi się, że chciałbyś, aby człowiek odpowiadał w pełni za swoje dokonania tj. odpowiadał tak, jak się mówi, że ktoś odpowiada za swoją decyzję. To jednak jest niemożliwe. Dlaczego Einstein dokonał czego dokonał? Bo odpowiednio wiele nad tym pracował? Nie - urodził się z pewną zdolnością. W żaden sposób nie odpowiadał za swoją zdolność. Nie potrafiłby wytłumaczyć jak wpadł na swoje koncepcje, wpadł, bo miał wpaść, bo jego umysł mógł wpaść.

Nie oznacza to, że świadoma praca nad problemem jest pozbawiona znaczenia. Jednak sam fakt odkrycia, zrozumienia czegoś, chociaż przygotowywany w dużej mierze świadomą pracą, każdorazowo nad świadomość wyrasta. Nie można sobie czegoś świadomie uświadomić. Uświadomić sobie, to dopiero stać się świadomym.

I to jest - z perspektywy świadomości - kwestia przypadku; niekontrolowanego związania się sensu. Przy naprawdę głębokim skupieniu wygląda to tak, że wiele obrazów, nagle tasuje się w pewien sens, pewne treści tych obrazów uwypuklają się, odnoszą do innych, gwałtownie zestawiają, człowiek coś sobie uświadamia.

Polecam: http://depositfiles.com/en/files/zv09guvvu
Czytnik tych plików: http://www.djvu.com.pl/download.php

oraz wyszukanie w necie ebooków autorstwa Poincarego
« Ostatnia zmiana: Grudnia 27, 2010, 09:36:32 pm wysłana przez Czas »

maziek

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 13369
  • zamiast bajek ojciec mi Lema opowiadał...
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #138 dnia: Grudnia 27, 2010, 09:34:32 pm »
Po pierwsze: nie uniezależnia się całkowicie.
Po drugie: nie każdemu "niechcący" wychodzi.
Oczywiscie. Można jednak (umownie) postawić granicę dzieło wg autora/dzieło wg komentarzy. W tym drugim wypadku wielu wychodzi całkiem "niechcący". Wg mnie interpretacja nadrealna Solaris świadczy o całkowitym uniezależnieniu się (w odbiorze interpretującego) od autora i zaprzeczeniu jego intencji (z kolei - oczywiście - tak jak ja je rozumiem).
Cytuj
Wydaje mi się, że chciałbyś, aby człowiek odpowiadał w pełni za swoje dokonania
Po czem wnosisz? ;) ?
Cytuj
Dlaczego Einstein dokonał czego dokonał? Bo odpowiednio wiele nad tym pracował? Nie - urodził się z pewną zdolnością. W żaden sposób nie odpowiadał za swoją zdolność. Nie potrafiłby wytłumaczyć jak wpadł na swoje koncepcje, wpadł, bo miał wpaść, bo jego umysł mógł wpaść.
Wpadł bo miał wpaść? Kismet?
Cytuj
Nie oznacza to, że świadoma praca nad problemem jest pozbawiona znaczenia. Jednak sam fakt odkrycia, zrozumienia czegoś, chociaż przygotowywany w dużej mierze świadomą pracą, każdorazowo nad świadomość wyrasta. Nie można sobie czegoś świadomie uświadomić. Uświadomić sobie coś, to właśnie stać się tego świadomym.
Dowodziki?
Człowiek całe życie próbuje nie wychodzić na większego idiotę niż nim faktycznie jest - i przeważnie to mu się nie udaje (moje, z życia).

Czas

  • Junior Member
  • ***
  • Wiadomości: 70
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #139 dnia: Grudnia 27, 2010, 09:47:22 pm »
Oczywiscie. Można jednak (umownie) postawić granicę dzieło wg autora/dzieło wg komentarzy. W tym drugim wypadku wielu wychodzi całkiem "niechcący". Wg mnie interpretacja nadrealna Solaris świadczy o całkowitym uniezależnieniu się (w odbiorze interpretującego) od autora i zaprzeczeniu jego intencji (z kolei - oczywiście - tak jak ja je rozumiem).

Intencja autora nie ma absolutnie nic do rzeczy. Wiernym należy być jedynie dziełu, jako zamkniętej strukturze znaczącej. Co to w ogóle za pomysł: intencja autora. X napisze Y, zginie w zapomnieniu i co? Y raptem nie ma sensu? Ma inny sens? Miałoby inny, gdyby dało się jeszcze z autorem porozmawiać? Intencja autora istnieje o tyle, o ile istnieje w dziele. Napiszę protokół wyroku: zabić; a potem mam twierdzić, że inne miałem intencje, że zostałem źle zrozumiany? Jak ktoś chce minimalizować możliwość różnych interpretacji, to niech pisze traktaty, albo zajmie się matematyką. Wiszący nad dziełem cień autora, który stara się udowadniać, że książki nie należy czytać tak, jak daje się ją naturalnie czytać, bo on miał co innego na myśli, jest tylko śmieszny.

Cytuj
Po czem wnosisz? ;) ?

Po tem, że się dziwisz, że dzieło uniezależnia się od autora. Tak jakby Einstein w momencie odkrycia rozumiał jego konsekwencje - jak wiemy dalekie konsekwencje jego teorii stały się tym, na co nie mógł się zgodzić do końca życia i nad obaleniem czego do ostatnich chwil pracował (w zapomnieniu). Przyjąwszy więc wagę Twojego nacisku na intencję, należałoby rozstrzelać większość wybitnych postaci XX-wiecznej fizyki, którzy ośmielili się wywieść z Teorii Względności wnioski, niezgodne z intencjami autora.

Cytuj
Wpadł bo miał wpaść? Kismet?

Nauka nie bardzo godzi się na możliwość świata niezdeterminowanego na poziomie na jakim funkcjonuje człowiek. Chodziło mi jednak przede wszystkim o to, że podejmując świadome decyzje jakie podjął, musiał sobie uświadomić to, co sobie uświadomił, mając te zdolności jakie miał. Chociaż wcześniej w żadnym wypadku nie mógł o tym wiedzieć.

Cytuj
Dowodziki?

Jakież znowu dowodziki? Przecież to logicznie wynika z definicji pojęć. Uświadomić coś sobie to stać się świadomym. Z tego wynika, że wcześniej się świadomym nie było. Gdyby można było uświadomić coś sobie świadomie, znaczyłoby to, że już się było świadomym, a więc niczego nie należało sobie uświadamiać.

Weź dwa samochody. Patrzysz na nie, są podobne, ale tego nie zauważasz. Zauważasz wtedy, kiedy uświadamiasz sobie, że są podobne. Uświadamiasz to sobie nieświadomie. Jakaś nieświadoma część Twojego mózgu rozpoznała związek między samochodami i nagle go sobie uświadomiłeś. Nie mogłeś go sobie uświadomić świadomie, możesz mieć tylko świadomość już dokonanego uświadomienia.

Jeszcze wyraźniej widać to, kiedy nie mamy do czynienia z działaniem podświadomości, która przecież - znalazłszy związek - często potrafi jego sens, a nie tylko wniosek przenieść do świadomości. Mianowicie w przypadkach, w których rozumowanie zostało wyniesione poza myśl. Tak jest np. w przypadku rachunków matematycznych. Liczysz coś, liczysz coś innego i raptem masz ten sam wynik. To może być ważne odkrycie, ale nastąpiło zupełnym przypadkiem. Możesz nawet nie widzieć, nie pojmować dlaczego ten wynik jest taki sam w obu przypadkach. Wewnętrzny sens odkrycia jest tu całkowicie obcy odkrywcy. Zarówno świadomości jak i podświadomości. Zostaje tylko wniosek.

Tak przecież bardzo często jest w fizyce. W nieco jednak innym sensie. Tam odkrycie było obce odkrywcy w swoim wewnętrznym sensie bo jeszcze niezrozumiane, tu jest obce obiektywnie tj. niemożliwe do zrozumienia. Mianowicie kiedy wiemy, że coś (świat) działa tak, a nie inaczej, nie wiemy jednak dlaczego. W wielu przypadkach nigdy nie będziemy mogli tego wiedzieć, ponieważ tak jest skonstruowana rzeczywistość. Obrazowo - jak zawsze - przedstawia to Feynman w swoich Wykładach z fizyki (od strony 63, numeracja książkowa i ebooka się pokrywają):

http://rapidshare.com/files/439554917/fizyki_tom1.1_Mechanika.Szczegolna_teoria_wzglednosci_.djvu

To zresztą - w sprawie nieświadomego uświadamiania - dawne spostrzeżenie z dziedziny filozofii umysłu: mam pragnienie, uświadamiam sobie siebie jako mającego pragnienie (refleksja), uświadamiam sobie siebie jako świadomego siebie mającego pragnienie itd. To regres w nieskończoność. Zawsze jest bowiem to coś, co jest jakby "aktem świadomości", ale nie jest świadomością zawartą we tym akcie. Jaźń nie może być nieskończenie dla siebie przejrzysta. Dlatego właśnie odkrycie nie może być w całości świadome.




« Ostatnia zmiana: Grudnia 27, 2010, 11:03:24 pm wysłana przez Czas »

Mateusz

  • YaBB Newbies
  • **
  • Wiadomości: 21
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #140 dnia: Grudnia 27, 2010, 11:13:27 pm »
Jakież znowu dowodziki? Przecież to logicznie wynika z definicji pojęć. Uświadomić coś sobie to stać się świadomym. Z tego wynika, że wcześniej się świadomym nie było. Gdyby można było uświadomić coś sobie świadomie, znaczyłoby to, że już się było świadomym, a więc niczego nie należało sobie uświadamiać.
O ile proces nabywania świadomości jest dyskretny, wydaje mi się, że w przypadku ciągłym podczas nabywania świadomości można samemu ją kreować i robić to świadomie - i to chyba nazywa się myśleniem?
Teoria Einsteina jest taka dobra nie dlatego, że pasowała kiedyś, ale przewiduje bardzo dobrze wiele rzeczy niesprawdzalnych w czasie jej tworzenia. Ale według mnie to nie znaczy, że dzieło wyrosło ponad jego świadomość, bo taką opinią ubliżamy świadomości, idea nie może przerosnąć rozumu, bo jest jego częścią. A to, że idea jest genialna - widocznie świadomość też taka była.

Czas

  • Junior Member
  • ***
  • Wiadomości: 70
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #141 dnia: Grudnia 28, 2010, 01:06:32 am »
O ile proces nabywania świadomości jest dyskretny, wydaje mi się, że w przypadku ciągłym podczas nabywania świadomości można samemu ją kreować i robić to świadomie - i to chyba nazywa się myśleniem?

Moim zdaniem absolutnie nie można czegoś takiego zrobić. Ruch między jednym momentem świadomości, a następnym jest nieświadomy. Tzn. jest uświadamiany, ale tylko ex post, jako następstwo. Samo jednak "dzianie się" tego następowania jest całkowicie poza naszą kontrolą. Oczywiście po fakcie można sobie uświadomić i sens następstwa, ale wtedy znowu ruch tego nowego uświadomienia jest poza naszą kontrolą.

Gdyby świadomość była ciągła w sensie o jakim mówisz tzn. gdyby w każdym punkcie wyłaniania się myśli można było coś pomyśleć, następnie przy wyłanianiu się tak zmienionej myśli znowu coś pomyśleć itd. (tj. gdyby myśl w każdym momencie była dla samej siebie w pełni przejrzysta) to w dowolnie krótkiej jednostce czasu można by pomyśleć wszystko co możliwe jest do pomyślenia.

Oznaczałoby to też, że myślenie nie ma żadnych zewnętrznych wobec siebie podstaw, że się samobuduje, samotworzy, samowyjaśnia; jakaś samomyśląca się myśl wyłaniająca się w nieskończonym samozapadaniu. Opisywano taką perspektywę: w rozważaniach o Bogu, czy Duchu Absolutnym.


Cytuj
Teoria Einsteina jest taka dobra nie dlatego, że pasowała kiedyś, ale przewiduje bardzo dobrze wiele rzeczy niesprawdzalnych w czasie jej tworzenia. Ale według mnie to nie znaczy, że dzieło wyrosło ponad jego świadomość, bo taką opinią ubliżamy świadomości, idea nie może przerosnąć rozumu, bo jest jego częścią. A to, że idea jest genialna - widocznie świadomość też taka była.

Zupełnie nie o to chodzi. Nie chodzi o to, że teoria Einsteina przewiduje coś, co przewidywałaby i wtedy, tylko wówczas nie dało się tego sprawdzić. Chodzi o to, że jej wewnętrzny, matematyczny sens, okazał się zupełnie inny, niż sądził Einstein. To, że idea przerasta rozum jest nie tylko możliwe, ale wręcz oczywiste. Matematyka zawiera się w swoich aksjomatach. Reszta to wnioski. Chcesz więc powiedzieć, że pierwsza osoba, która dała aksjomaty danej dziedziny matematyki, zrozumiała całą tę dziedzinę? Przecież to absurd - setki lat po podaniu takich aksjomatów, nadal możemy mówić, że pewne dziedziny raczkują (zważywszy na to, co jeszcze można odkryć).

Myślę natomiast, że gdyby świadomość była ciągła w sposób o jakim pisałeś, to oczywiście w jednym czasowym punkcie dałoby się zrozumieć całą matematykę.
________________________

Na kijku długości 1m mamy w losowych miejscach 10 milionów mrówek. Każda z nich rozpoczyna idąc w losową stronę. Dla ułatwienia przyjmijmy, że mrówki nie mają długości, są matematycznymi punktami. Każda mrówka porusza się z prędkością 5 cm/s. Kiedy zderza się z inną mrówką zawraca. Dochodząc do końca kijka - spada. Po jakim czasie możemy być pewni, że wszystkie mrówki spadną z kijka?

Wystarczy zauważyć, że zderzania nie mają najmniejszego wpływu na dynamikę ruchu. Po każdym zderzeniu nadal jedna mrówka idzie w jedną, a druga w drugą stronę. Tego, że na kijku nie będzie już żadnych mrówek możemy więc być pewni po czasie, jaki zająłby jednej mrówce przejście długości całego kijka tj. po 20 sekundach.

Załóżmy, że mamy konkretny przypadek tej sytuacji. Potrafimy podać rozwiązanie. Czy jednak oznacza to, że mamy wyobrażenie tego, jak te 10 milionów mrówek będzie się poruszać? Budujemy uogólnienia, wyciągamy kolejne abstrakcyjne wnioski, na nich budujemy kolejne, ale nie oznacza to, że w naszym umyśle istnieje zrozumienie ruchu 10 milionów mrówek. Nawet gdybyśmy mogli, znając teorię, odpowiedzieć na każde możliwe pytanie odnośnie tej sytuacji, to wyobrażenie 10 mln ruchomych punktów na zawsze nas przerasta. Możemy znać teorię, w pełni ją rozumieć, a jednak żeby odpowiedzieć na konkretne zadane pytanie potrzebować wielu godzin rachunków (dlaczego skoro to już powinno być w naszym mózgu; jako jedna z możliwych konsekwencji idei).

To, że ktoś opisał jakąś sytuację w książce, nie oznacza, iż objął tę rzeczywistość umysłem. Pisarz piszący książkę, często nie ma nawet pełnego zrozumienia (tj. zrozumienia wszystkich potencjalnych rozumień) pojedynczego zdania jakie zapisuje, co dopiero mówić o strukturze tysięcy czy dziesiątków tysięcy zdań, które wchodzą ze sobą w rozmaite związki. Jak napiszę "Pies wpadł do dziury", to powiesz mi o jakim psie i dziurze myślę? Jak stworzę wokół tego kolejne sto zdań, będziesz w stanie z całą pewnością twierdzić, że ich sens nie zmienił się zasadniczo przez to, że Ty inaczej zrozumiałeś psa i dziurę, niż ja? A następnie tysiące takich niedookreśleń w kolejnych zdaniach i ich związkach?
« Ostatnia zmiana: Grudnia 28, 2010, 02:26:23 am wysłana przez Czas »

Mateusz

  • YaBB Newbies
  • **
  • Wiadomości: 21
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #142 dnia: Grudnia 28, 2010, 02:50:23 am »
w dowolnie krótkiej jednostce czasu można by pomyśleć wszystko co możliwe jest do pomyślenia
To trudne zagadnienie, ale niemożliwość może wynika z naszych fizycznych, ludzkich ograniczeń? Przecież myśl i świadomość to nie tylko zauważanie reguł w jednostkowym dla nas okresie czasu, to także skomplikowane idee, które przychodzą do głowy i możesz na nie wpływać lub odrzucać i w tym sensie myślałem o ciągłości procesu, nie jako możliwości podzielenia myśli na nieskończoną liczbę odcinków i przejrzeniu każdego po kolei.

To, że idea przerasta rozum jest nie tylko możliwe, ale wręcz oczywiste. Matematyka zawiera się w swoich aksjomatach. Reszta to wnioski. Chcesz więc powiedzieć, że pierwsza osoba, która dała aksjomaty danej dziedziny matematyki, zrozumiała całą tę dziedzinę?
Dla Ciebie matematyka to aksjomaty (czyli założenia), a dla mnie ważniejsze są wnioski, czyli masa twierdzeń. Dlatego mówię o podstawach idei, one nie przewyższają rozumu, a to że później ideą zajmują się tysiące ludzi, to nic dziwnego, że się rozrosła. Faktycznie twórca nie miał szansy przewidzieć , w jakim kierunku i jak daleko dojdzie jego myślenie i w tym sensie rzeczywiście idea przewyższa świadomość, tylko że bez kolejnych świadomości sama idea pozostałaby tylko tym, czym była. Ma szansę ewoluować, ale nie jest to dla mnie warunek wystarczający do stwierdzenia, że rozum wobec niej niewiele znaczy.

To o mrówkach wziąłeś z analogii gazu doskonałego i zderzeń sprężystych?;p Przecież nie twierdzę, że rozum ogarnia rozwiązanie szczegółowe, rozum jedynie (i aż) wymyślił ideę, jak to opisać. Rozum tworzy idee, ale idea rozumu nie stworzy i bez niego nie istnieje, chyba że wierzysz w świat według Platona.  :)

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6889
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #143 dnia: Grudnia 28, 2010, 04:03:24 am »
To, że ktoś opisał jakąś sytuację w książce, nie oznacza, iż objął tę rzeczywistość umysłem. Pisarz piszący książkę, często nie ma nawet pełnego zrozumienia (tj. zrozumienia wszystkich potencjalnych rozumień) pojedynczego zdania jakie zapisuje, co dopiero mówić o strukturze tysięcy czy dziesiątków tysięcy zdań, które wchodzą ze sobą w rozmaite związki.

Hm...podjelam tak z 8 i pół prob  napisania o oczywistosci  wielosci interpretacji - natomiast to co Ty proponujesz czyli pelne zerwanie dziela z autorem - ten poziom abstrakcji (bo w moim odczuciu o to sie ocieramy o abstrakcje a nie interpretacje) uniemozliwia wlasciwie rozpatrywanie tworczosci danego autora jako pewnego konsekwentnego ciagu. Z powyzszego cytatu  wynika iz nie mozna sie porozumiec praktycznie nawet w kwestii pojedynczego zdania - nie mowiac o wielosci mozliwych odczytan zwiazkow w ktore wchodza, z calym tekstem. Dyskusja i pewna konkluzja jest wlasciwie niemozliwa przez owa "mrowcza wielosc".
Takie stanowisko zakladaloby wlasciwie niemozliwosc uzgodnienia nawet pewnych podstaw dotyczacych dziela - na zasadzie: Lem pisze Solaris a ktos widzi autobus i trzeba to przyjac za dobra monete bo to niezalezna interpretacja - konsekwentnie rozwinieta w I'm a passenger wyspiewane po ostatnim akapicie - poza "kadrem" -  przez Kelvina, ktoren strone wczesniej wybaczyl mu wszystkie opoznienia w zimowe dni. W sumie niewazne ze owego autobusu nie ma - mozna go przeciez uzasadnic i wyintepretowac (jako i dowozonych gosci) z tej nieobjetej przez autora rzeczywistosci.Takie zerwanie wszystkich wiezow z autorem, z jego mysla filozoficzna prowadzi wg mnie do belkotu i tego co z luboscia na tym forum niektorzy nazywaja: nadinterpretacja;)
Owszem pisales wczesniej ze nie uniezaleznia sie calkowicie - postaw wiec jasno te granice. Kiedy i dla kogo wykroczenie poza granice autorskiego swiata jest nieuprawnione?

Ponadto z Twoich slow wynika ze  - trzymajac sie Solaris - Lem nie obejmowal swej ksiazki rozumem - czyli de facto nie przemyslal jej, ni problemow ktore zamierzal poruszyc, bo kroliczo mu wyskakuja. Z tego wniosek ze swoja interpretacja wynosisz sie ponad autora ktoren nie dostrzegl tak oczywistego (jak piszesz) zwiazku i symboliki w swojej ksiazce.
Po prostu uwazam Czas ze Twoje postulaty prowadza do niekonstruktywnych  (nie twierdze ze Twoja "solarisowa" taką jest - jest tylko w mojej opinii niekonieczna) interpretacji.
Poza tym istnieje pewna nić porozumienia, wiez miedzy czytelnikiem a autorem - ja np czytajac jakas pozycje nie mysle jeno o samym tekscie i ukrytych w nim nawiazaniach  ale rowniez o osobie ktora to pisala, warunkach w ktorych ksiazka powstawala itd, o tych kontekstach ktore skladaja sie na indywidualny odbior. Czyli autor oraz jego pozostala tworczosc (chyba ze to gwiazda jednej pozycji;) ) nie pozostaja bez wplywu na koncowe wnioski.
Nie mam na mysli rozstrzeliwania kogos kto nie odgadl prawidlowo (dobre sobie;)) intencji autora ale miast konstrukcji - Twoim tropem mozna dostac dekonstrukcje (Lem bylby zadowolony;)). Bo jak nakreslisz ta cienka czerwona linie miedzy interpretacja a naduzyciem jakim jest - nadinterpretacja - jesli autora calkowicie odizolujemy od dziela ?Intuicyjnie?
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

maziek

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 13369
  • zamiast bajek ojciec mi Lema opowiadał...
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #144 dnia: Grudnia 28, 2010, 01:49:44 pm »
Oczywiscie. Można jednak (umownie) postawić granicę dzieło wg autora/dzieło wg komentarzy. W tym drugim wypadku wielu wychodzi całkiem "niechcący". Wg mnie interpretacja nadrealna Solaris świadczy o całkowitym uniezależnieniu się (w odbiorze interpretującego) od autora i zaprzeczeniu jego intencji (z kolei - oczywiście - tak jak ja je rozumiem).

Intencja autora nie ma absolutnie nic do rzeczy. Wiernym należy być jedynie dziełu, jako zamkniętej strukturze znaczącej. Co to w ogóle za pomysł: intencja autora. X napisze Y, zginie w zapomnieniu i co? Y raptem nie ma sensu? Ma inny sens?
Oczywiście, że tak. Można to uważać za wadę, ale tak jest.

Cytuj
Miałoby inny, gdyby dało się jeszcze z autorem porozmawiać? Intencja autora istnieje o tyle, o ile istnieje w dziele. Napiszę protokół wyroku: zabić; a potem mam twierdzić, że inne miałem intencje, że zostałem źle zrozumiany?
Rozmowa z każdym (niekoniecznie autorem) pozwala nieraz inaczej spojrzeć na dzieło - nie w tym niczego złego. Protokół to demagogiczny przykład, bo jest z założenia dosłowny (choć założę się, że miałbyś problem z interpretacją protokołów ze Średniego Państwa). Jeśli zgodzisz się, że książka jest przekazem, to musisz akceptować, że przekazuje ona - jakkolwiek byś tego nie nazwał - myśli, intencje etc. Zgadzając się, że książka jest przekazem nie możesz równocześnie odrzucać tezy, że niesie pewien ładunek intelektualny nadany przez autora, którego Ty, czytając ją, jesteś odbiorcą.

Idąc dalej nie wierzę, że jesteś w stanie czytając książkę skasować w swej pamięci wszystkie inne, które dotąd przeczytałeś tego i innych autorów, jak również wymazać wszelkie konotacje kulturowe, które nabyłeś od urodzenia. W związku z tym postulat, że "wiernym należy być jedynie dziełu, jako zamkniętej strukturze znaczącej" jest z gruntu fałszywy, ponieważ tak je odczytasz, jak pozwala Ci na to Twoje ukształtowanie.

Z jednej strony mamy przekaz, nadany przez ukształtowaną osobę osadzoną w pewnym środowisku kulturowym, a z drugiej, ktoś inaczej ukształtowany i osadzony w innym środowisku przekaz ten odczytuje. Sytuacje, które przedstawiasz zerojedynkowo w rzeczywistości niemalże nie istnieją - tzn. b. rzadko różnica w ukształtowaniu autora oraz czytelnika jest tak wielka, że przekaz (myśl autora) nie może być odczytany w ogóle, bądź tak znikoma, że odczytany jest zupełnie dokładnie. Przy braku możliwości odbioru przekazu można uznać, że tekst oderwał się od autora i Twoja interpretacja jego tekstu jest bliska jemu niepodległej (i być może całkowicie niespójna z zawartym w nim przekazem). W przypadku współczesnego pisarza z naszego kręgu kulturowego twierdzenie takie włożyłbym jednak między bajki.

W przypadku Lema jego spuścizna nie jest prostą sumą napisanych książek (pomijając nawet felietony, wywiady etc.) tylko stanowi jakość (całość) wyższego rzędu. Lem (IMO) pisał (prawie) cały czas tą samą książkę albo inaczej mówiąc robił coraz to inną technika reportaże ze swoich przemyśleń i (znów IMO) te przemyślenia po przeczytaniu kilku jego książek są dość czytelne, tym bardziej że rozziew między jego a naszym środowiskiem nie jest zbyt wielki. Mając taką świadomość, a nie potrafiąc jej wymazać przystępując do następnej lektury trudno mi napisać inaczej niż napisałem - że wg mnie interpretacja nadrealna Solaris jest całkowicie oderwana od pisarza. Nie znaczy to oczywiście, że takiej interpretacji nie można "założyć" (jak zakłada się chwyty zapaśnicze), można ją założyć nawet na bajkę o Bolku i Lolku.


Cytuj
Cytuj
Cytuj
Wydaje mi się, że chciałbyś, aby człowiek odpowiadał w pełni za swoje dokonania.
Po czem wnosisz? ;) ?

Po tem, że się dziwisz, że dzieło uniezależnia się od autora.
A gdzie tak napisałem? Czy przypadkiem nie dyskutujesz z własną myślą, która się właśnie uniezależniła od tego, co ja napisałem ;) ?

Cytuj
Tak jakby Einstein w momencie odkrycia rozumiał jego konsekwencje - jak wiemy dalekie konsekwencje jego teorii stały się tym, na co nie mógł się zgodzić do końca życia i nad obaleniem czego do ostatnich chwil pracował (w zapomnieniu). Przyjąwszy więc wagę Twojego nacisku na intencję, należałoby rozstrzelać większość wybitnych postaci XX-wiecznej fizyki, którzy ośmielili się wywieść z Teorii Względności wnioski, niezgodne z intencjami autora.
Moim bardzo skromnym zdaniem mieszanie świata nauki ze światem literatury w ten sposób jest demagogią. Mogę to rozwinąć, jeśli uznasz za stosowne. Także mogę podyskutować o tym, czy Einstein coś próbował "cofnąć" bądź czy i od kiedy zdawał sobie sprawe z następstw.

Sugestia, że idąc dalej torem mego myślenia należałoby rozstrzelać większość wybitnych postaci XX-wiecznej fizyki jest prawdziwa w tym sensie, że Ty sądzisz, że ja tak sądzę, natomiast z gruntu fałszywa o tyle, że źle odczytałeś moje myśli. Ja nigdzie nie napisałem, że dziwię się, że dzieło się uniezależnia. Natomiast nie sądzę, aby było to uniezależnienie się tego rodzaju, jakim jest złożenie ikry przez rybę (złóż, zapomnij i płyń dalej). To jest długotrwały proces, który postępuje nierównomiernie i różnie w odniesieniu do rozmaitych książek i w związku z tym nie można zakładać a priori, że każde dzieło z zasady jest uniezależnione, nawet jeśli autor jest nieznany.

Cytuj
Cytuj
Cytuj
Dlaczego Einstein dokonał czego dokonał? Bo odpowiednio wiele nad tym pracował? Nie - urodził się z pewną zdolnością. W żaden sposób nie odpowiadał za swoją zdolność. Nie potrafiłby wytłumaczyć jak wpadł na swoje koncepcje, wpadł, bo miał wpaść, bo jego umysł mógł wpaść.
Wpadł bo miał wpaść? Kismet?
Nauka nie bardzo godzi się na możliwość świata niezdeterminowanego na poziomie na jakim funkcjonuje człowiek. Chodziło mi jednak przede wszystkim o to, że podejmując świadome decyzje jakie podjął, musiał sobie uświadomić to, co sobie uświadomił, mając te zdolności jakie miał. Chociaż wcześniej w żadnym wypadku nie mógł o tym wiedzieć.
Czy z pierwszego zdania wynika, że Einstein był automatem? Abstrahując, zdolności o których mówisz nie miał w dniu urodzin. Zerojedynkowe przypisywanie więc wyłącznie cechom jego umysłu, że "wpadł" jest fałszywe, tym bardziej, że rozwój osobniczy kształtuje mózg (fizycznie) - a więc i umysł.

Cytuj
Cytuj
Dowodziki?

Jakież znowu dowodziki? Przecież to logicznie wynika z definicji pojęć. Uświadomić coś sobie to stać się świadomym. Z tego wynika, że wcześniej się świadomym nie było. Gdyby można było uświadomić coś sobie świadomie, znaczyłoby to, że już się było świadomym, a więc niczego nie należało sobie uświadamiać.
Ty piszesz trochę o czym innym (dlatego doklejam swoje pierwotne wypowiedzi przed Twoimi cytatami). Chodzi mi o to, że bardzo zdecydowanie piszesz jak pracował umysł Einsteina, choć nawet go na oczy nie widziałeś. Skąd wiesz, w jaki sposób pracował jego umysł, skoro znasz jako tako wyłącznie swój? Ponadto uświadomienie sobie uważasz znów za akt zerojedynkowy, co jest bardzo zgrubnym założeniem (nikt nie jest zupełnie zdrowy) - gdy jest to proces, czasem nawet z regresem.
Człowiek całe życie próbuje nie wychodzić na większego idiotę niż nim faktycznie jest - i przeważnie to mu się nie udaje (moje, z życia).

olkapolka

  • YaBB Administrator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6889
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #145 dnia: Grudnia 28, 2010, 02:47:28 pm »
Już na to odpowiedziałem. Oba te czynniki. Dzieło uniezależnia się od twórcy. Zawsze znaczy więcej, niż widział w tym pisarz.
Prawdę mówiąc naiwnością jest nawet sądzić, że pisarz przy każdym słowie, każdym zdaniu, każdym zwrocie akcji, w ogóle coś miał na myśli. To często kwestia przypadku, nastroju, pierwszej myśli jaka przychodzi do głowy. Nawet jeśli ma na myśli jakieś znaczenie, to znaczeń potencjalnych jest nieskończenie więcej. Nie ma najmniejszej możliwości, żeby autor był ich wszystkich świadom. Musiałby być świadom wszelkich związków pojęciowych możliwych do wyznaczenia z setek stron tekstu.
Zadanie mamy o tyle ułatwione, że Hannahan — inaczej niż Joyce! — zaopatrzył książkę w „Wykładnię”, która jest dwakroć pojemniejsza od samej powieści (dokładnie — „Giga¬mesh” liczy 395 stronic, „Wykładnia” zaś — 847). O tym, jak wygląda metoda Hannahana, dowiadujemy się od razu z pierwszego, siedemdziesięciostronicowego rozdziału „Wykładni”, który tłumaczy nam wielokierunkowość odniesień, tryskających z jednego, jedynego słowa — mianowicie z tytułu. „Gigamesh” pochodzi najpierw, jawnie, od Gilgamesza: tym samym ujawnia się mityczny prawzór, jak u Joyce`a, bo wszak i jego Ulisses podaje klasyczny adres, nim czytelnik zapozna się z pierwszym słowem tekstu. Opuszczenie litery „L” w nazwie „Gigamesh” nie jest przypadkiem; „L” — to Lucipherus, Lucyfer, Książę Ciemności, obecny w dziele, jakkolwiek w nim — osobowo — nie występuje. Litera więc (L) tak się ma do nazwy (Gigamesz), jak Lucyfer do zajść powieściowych: znajduje się tam, ale niewidzialnie. Poprzez Logos wskazuje „L” na Początek (Sprawcze Słowo Genesis); poprzez Laokoona — na Koniec (bo Laokoonowi koniec sprawiły węże: został uduszony, jak będzie uduszony — przez strangulację — bohater „Gigamesha”). „L” ma dalszych 97 koneksji, ale nie możemy ich tu wyłożyć. Dalej — „Gigamesh” to — „A GIGAntic MESS” — okropny zamęt, bieda, w jakiej tkwi bohater, skazany wszak na śmierć. Na słowo to składają się też: „gig”, mała szalupa (Maesch topił ofiary w gigu, oblawszy je cementem); GIGgle — chichot, potępieńczy — to odnośnik (No. 1) do muzycznego lejtmotywu zjazdu do piekieł według „Klage Dr. Fausti”; powiemy o tym osobno; GIGA — to:
a/ włoskie „giga” — skrzypce: znów aluzja do muzycznych podtekstów eposu,
b/ GI¬GA — to przedrostek oznaczający miliardy mocy (np. w słowie GIGAWATY) — tu: mocy Zła — technicznej cywilizacji. „Geegh”- to staroceltyckie „precz mi stąd”, resp. „won”. Od włoskiego „Giga” poprzez francuskie „Gigue” dochodzimy do „geigen”: gwarowe oznaczenie kopulacji w niemieckim. Dalszą etymologiczną wykładnię musimy z braku miejsca urwać. Odmienny podział nazwy, w postaci: „Gi-GAME-Sh” — zapowiada inne aspekty dzieła: „Game” — to gra, ale i polowanie (na człowieka: tu na Maescha). Jest tego więcej; za młodu był Maesch żigolakiem (GIG-olo); „Ame” to starogermańska mamka, „Amme”, z kolei — MESH — to sieć: np. ta, w którą Mars schwytał boską małżonkę z jej kochankiem, a zatem — wnyki, więcierz, PUŁAPKA (stryczek), a nadto system kół zębatych (np. „synchroMESH” — skrzynia biegów). Osobny akapit zajmuje się tytułem czytanym wspak — ponieważ podczas jazdy na stracenie podąża Maesch myślami wstecz, poszukując wspomnienia takiej potwornej zbrodni, które okupi powieszenie. W umyśle jego toczy się tedy gra (Game!) o najwyższą stawkę: jeśli wspomni czyn nieskończenie ohydny, to dorówna nieskończonej Ofierze Odkupienia boskiego, tj. stanie się Antyodkupicielem. To — metafizycznie; oczywiście Maesch świadomie nie ima się takiej antyteodycei lecz — psychologicznie — szuka potworności, co by go uczyniła niewzruszonym wobec stryka. G. I. J. Maesch jest to więc taki Gilgamesz, który w klęsce osiąga perfekcję — negatywną. Oto   doskonała symetria asymetrii wobec babilońskiego bohatera. Otóż czytany wspak, „Gigamesz” brzmi „Szemagig” „Szema” — to starohebrajskie słowo wyjęte z Pentateuchu („Szema Israel!” — „Słuchaj, Izraelu, twój Bóg jest Bogiem jedynym!”). Ponieważ mamy odwrotność, chodzi o Antyboga, tj. personalizację Zła. „Gig” teraz — to, naturalnie, „Gog” (na „Goga i Magoga!”). „Szem”  —  to  właściwie  „Szym”   —  pierwsza  część imienia Szymona Słupnika: stryczek zwisa ze słupa, więc Maesch, powieszony, zostanie „stylitą a rebours”, bo nie na słupie stanie, lecz będzie  pod słupem (ze słupa) zwisał. Oto dalszy krok antysymetrii. Tym sposobem wyliczywszy, w swej egzegezie, 2912 wyrazów starosumeryjskich,   babilońskich,   chaldejskich,   greckich, starocerkiewnych, hotentockich, Bantu, południowokurylskich, sfardyjskich, dialektu Apaczów („Igh” albo „Hugh” zwykle wołają, jak wiadomo, Apacze), wraz z ich zapleczem sanskryckim i odsyłaczami do przestępczego   slangu, Hannahan podkreśla, że to nie jakaś przypadkowa rupieciarnia, lecz precyzyjna róża semantyczna wiatrów, tysiącwymiarowy kompas i plan dzieła, jego  kartografia  —  albowiem  chodzi o zapowiedź tych wszystkich powiązań, które powieść ziszcza polifonicznie. By pójść na pewno lepiej i dalej, niż to Joyce uczynił, Hannahan postanowił uczynić książkę węzłem (stryczek!) nie tylko wszechkulturowym, wszechetnicznym, jako też wszechjęzykowym.

Gigamesh Patrick Hannanah

Jesli cytat za obszerny to prosze mnie ciachnac;)
 Oczywiscie ze wiem iz to doprowadzenie sprawy do absurdu, skrajnosci, ale ciagle nie wiem gdzie sa dopuszczalne granice by nie popasc w taka oto groteske. Pewnie ze zawsze mozna powiedziec iz nie trzeba takich egegez czytac - ale gdzie odrobina twardego gruntu?;)
Mężczyźni godzą się z faktami. Kobiety z niektórymi faktami nie chcą się pogodzić. Mówią dalej „nie”, nawet jeśli już nic oprócz „tak” powiedzieć nie można.
S.Lem, "Rozprawa"
Bywa odwrotnie;)

liv

  • Global Moderator
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 6612
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #146 dnia: Grudnia 28, 2010, 10:19:44 pm »
Piękna pętla okołoświąteczna :)
Teraz zostaje już tylko poćwiczyć technikę interpretowania dzieła w oderwaniu....
 Na początek, przykładowo, Bhagavad gitę, jako instrukcję obsługi lodówki. ;)
Bo z bombą A, już chyba próbowano.
Cały czas, śledząc dyskusję, wyobrażałem sobie związek małżeński. Wiele tez, ba, całych fraz, dało się dopasować.
« Ostatnia zmiana: Grudnia 28, 2010, 10:33:12 pm wysłana przez liv »
Obecnie demokracja ma się dobrze – mniej więcej tak, jak republika rzymska w czasach Oktawiana

Czas

  • Junior Member
  • ***
  • Wiadomości: 70
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #147 dnia: Grudnia 31, 2010, 05:20:20 pm »
To trudne zagadnienie, ale niemożliwość może wynika z naszych fizycznych, ludzkich ograniczeń? Przecież myśl i świadomość to nie tylko zauważanie reguł w jednostkowym dla nas okresie czasu, to także skomplikowane idee, które przychodzą do głowy i możesz na nie wpływać lub odrzucać i w tym sensie myślałem o ciągłości procesu, nie jako możliwości podzielenia myśli na nieskończoną liczbę odcinków i przejrzeniu każdego po kolei.

Mi natomiast chodziło o to, że te idee nie pojawiają się u nas w głowie niejako gotowe. I właśnie dlatego wyrastają ponad umysł. Fakt np. że uświadomiłem sobie możliwość, iż wszystkie organizmy na Ziemi mogły powstać w wyniku mechanicznego procesu (ewolucji) nie oznacza, że uprzytomniłem sobie konsekwencje tego spostrzeżenia. Mogę np. być przekonany, że mechanizm ewolucji jaki sobie uprzytomniłem nie wyklucza doboru grupowego, kiedy w rzeczywistości sytuacja może się mieć zupełnie odmiennie.

Gdybym teraz opisał ten mechanizm w książce doskonale przekonany, że pewne zachowania zwierząt wynikają z doboru grupowego, a czytelnik podał interpretację z "genu samolubnego", to co miałoby do rzeczy to, iż to ja jestem autorem książki? Uważasz, że uzasadnione byłoby utrzymywanie, że nie to miał na myśli autor? Nie sądzę. Mechanizm opisany w książce można interpretować rozmaicie, wyciągać z niego różne wnioski, a w tym konkretnym przypadku posłużyć się matematycznym modelowaniem i - załóżmy - ściśle obalić interpretację autorską. To jednak, że w innych przypadkach nie można tego zrobić nie ma absolutnie nic do rzeczy. Rzecz bowiem w tym, że książka wyrasta nad autora.


Cytuj
Faktycznie twórca nie miał szansy przewidzieć , w jakim kierunku i jak daleko dojdzie jego myślenie i w tym sensie rzeczywiście idea przewyższa świadomość, tylko że bez kolejnych świadomości sama idea pozostałaby tylko tym, czym była. Ma szansę ewoluować, ale nie jest to dla mnie warunek wystarczający do stwierdzenia, że rozum wobec niej niewiele znaczy.

Tyle, że te kolejne świadomości w przypadku książki i czytelników, to właśnie czytelnicy. Natomiast idea w formie książkowej nie jest nawet - zazwyczaj i w przypadku Solaris - czymś precyzyjnie określonym, lecz dynamiczną strukturą znaczącą, która na niemal każdym poziomie podlega jakiejś interpretacji. Dlatego z książka - w jeszcze szerszym sensie - wyrasta ponad autora, niż np. teoria ewolucji.

Cytuj
To o mrówkach wziąłeś z analogii gazu doskonałego i zderzeń sprężystych?;p

Nie, to wyczytany żart matematyczny :)

Czas

  • Junior Member
  • ***
  • Wiadomości: 70
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #148 dnia: Grudnia 31, 2010, 05:57:07 pm »
Hm...podjelam tak z 8 i pół prob  napisania o oczywistosci  wielosci interpretacji - natomiast to co Ty proponujesz czyli pelne zerwanie dziela z autorem - ten poziom abstrakcji (bo w moim odczuciu o to sie ocieramy o abstrakcje a nie interpretacje) uniemozliwia wlasciwie rozpatrywanie tworczosci danego autora jako pewnego konsekwentnego ciagu
.

O żadnym wykluczaniu nie ma tu mowy. Zauważ, iż to jak znane skądinąd przekonania autora mają się do konkretnej książki również podlega interpretacji.  Interpretacje względem zewnętrznych wobec twórczości przekonań autorskich, z zamiarem wyznaczenia pewnych "stałych" twórczości, czy dynamiki pewnych treści w sensie ich rozwoju w kolejnych dziełach, są jak najbardziej możliwe. To jednak nadal interpretacje. Dokładnie tak samo umowne, jak wszystkie inne.

Kto stoi za przypisaniem pewnej treści elementom świata przedstawionego nie ma nic do rzeczy. Nie jest w ogóle istotne, czy robi to czytelnik, czy autor. Np. gdyby Lem przypisał światu przedstawionemu w Solaris status halucynacji, a X interpretował tę książkę według tego przypisania, należy uznać, że interpretacja ta nie różniłaby się w żadnej mierze od tej, gdyby to sam X przypisał światu przedstawionemu status halucynacji. Świat przedstawiony Solaris znaczy bowiem sam z siebie to co znaczy, jeśli uznać go za halucynacje.

Cały sens Twojego sprzeciwu sprowadza się zatem do tego, że chcesz widzieć książki, jako zabranie jakiegoś stanowiska przez autora. Tylko wtedy jego przypisania mają z góry jakąś preferowaną wartość. Jest to rozumienie literatury z którym absolutnie nie można się zgodzić. Autor jako jakiś autorytet, który wisi nad dziełem, to rzecz - jak już pisałem - po prostu śmieszna.

Literatura to doświadczenie osobiste. W tym leży jej specyficzna wartość np. w stosunku do prowadzonego z logiczną precyzją traktatu wyrażającego jakieś stanowisko. Literatura to coś, co się przeżywa i dzięki temu wewnętrznie, a nie tylko teoretycznie (w sensie badania przedmiotu), wzbogaca o pewne treści. Literatura właśnie dlatego "kształci", że niejako zastępuje doświadczanie realnego świata, jest przeżywana. Czynienie z niej jakiegoś przedmiotu badania, a tym jest w istocie wprowadzenie autorskiego zombie, jest co do istoty dokładnie tym samym, co wprowadzenie zombie innego rodzaju np. teorii psychoanalitycznej. Mianowicie - zastąpieniem immanentnego, żywego sensu, jakimś dopasowaniem. 

Jeśli natomiast mowa o interpretacjach "naukowych" tj. traktujących literaturę filologicznie, jako przedmiot teoretycznego namysłu, to - o ile interpretacja podaje swoją metodę i założenia - tak samo dopuszczalna jest interpretacja psychoanalityczna, jak i badająca np. rozwój koncepcji determinizmu w kolejnych dziełach autora w odniesieniu do jego tekstów pozaliterakich. To jest moje stanowisko wyrosłe z tej dyskusji. Żadne inne nie wydaje mi się przekonujące ze względu na - co sama podkreślasz - brak jasnych granic. To metoda wyznacza granice i sposób ich ustalania, a odbiorca interpretacji sam może ocenić, czy jest to przekonujące podejście.


Cytuj
Owszem pisales wczesniej ze nie uniezaleznia sie calkowicie - postaw wiec jasno te granice. Kiedy i dla kogo wykroczenie poza granice autorskiego swiata jest nieuprawnione?

Postaw jasno granice interpretacji w odniesieniu do przekonań autora. Nie da się? Interesujące ;)

Cytuj
Ponadto z Twoich slow wynika ze  - trzymajac sie Solaris - Lem nie obejmowal swej ksiazki rozumem - czyli de facto nie przemyslal jej, ni problemow ktore zamierzal poruszyc, bo kroliczo mu wyskakuja. Z tego wniosek ze swoja interpretacja wynosisz sie ponad autora ktoren nie dostrzegl tak oczywistego (jak piszesz) zwiazku i symboliki w swojej ksiazce.

To, że autor nie jest nadczłowiekiem jest oczywiste. Z tego zaś bezpośrednio wynika, iż nie mógł do końca przemyśleć rzeczy tak złożonej jak książka. Sam zresztą o tym pisze, czego nie chcesz przyjąć do wiadomości. Pisze wręcz, że nie postępował nawet tak jak postępują inni pisarze tj. nawet nie miał koncepcji (która - już w formie dzieła - mogłaby być i tak interpretowana inaczej, niż chciał pisarz), ale po prostu pisał. Wspomina też, że Solaris to książka, której sam nie rozumie.


Cytuj
Poza tym istnieje pewna nić porozumienia, wiez miedzy czytelnikiem a autorem - ja np czytajac jakas pozycje nie mysle jeno o samym tekscie i ukrytych w nim nawiazaniach  ale rowniez o osobie ktora to pisala, warunkach w ktorych ksiazka powstawala itd, o tych kontekstach ktore skladaja sie na indywidualny odbior. Czyli autor oraz jego pozostala tworczosc (chyba ze to gwiazda jednej pozycji;) ) nie pozostaja bez wplywu na koncowe wnioski.


Twoja praktyka czytelnicza nie jest żadnym wyznacznikiem praktyki innych osób. Rozumiem jednak Twoje podejście - "archeologia" kultury (np. muzyki) jest czymś co potrafi odbiór wzbogacić. Równie dobrze jednak może odbiór ograniczać (często jest to jedno i to samo: wzbogaca w pewien sposób zamykając na istnienie sposobów innych). Np. osoba, która nauczyła się słuchać muzyki dawnej przez czucie klimatu epoki baroku i wyobrażanie sobie tej muzyki jako usytuowanej w tym świecie, nie może zaakceptować jazzowej interpretacji utworu barokowego, bo niejako krzywdzi ona jej poczucie tego świata.

Zauważ ponadto, iż powyższe wiąże się z odczuwaniem, czuciem. W ten sposób można też "czuć" autora. Kiedy jednak autor zajmuje głos w dyskusji o interpretacji swojego dzieła, mamy do czynienia z czymś zupełnie innym. Uważasz jak absurdalnie brzmi pomysł, że w trakcie sesji jazzowej na salę wchodzi Bach i stwierdza, że interpretowanie jego muzyki w ten sposób jest niedopuszczalne i zaczyna wygłaszać jakieś ustępy z teorii muzyki, którym był oddany, kiedy dany utwór tworzył, a którym interpretacja jazzowa się sprzeniewierza?


Cytuj
Nie mam na mysli rozstrzeliwania kogos kto nie odgadl prawidlowo (dobre sobie;)) intencji autora ale miast konstrukcji - Twoim tropem mozna dostac dekonstrukcje (Lem bylby zadowolony;)). Bo jak nakreslisz ta cienka czerwona linie miedzy interpretacja a naduzyciem jakim jest - nadinterpretacja - jesli autora calkowicie odizolujemy od dziela ?Intuicyjnie?

Nadinterpretacja jest dokładnie tak samo możliwa w przypadku uwzględnienia autora. Ba! - sami autorzy często dokonują nadinterpretacji, głosząc coś, co absolutnie nie wynika z dzieła.

W przypadku Lema: w jednym miejscu pisze on, że sam nie widział o czym pisze tworząc Solaris i że Solaris to książka której sam nie rozumie, w innym podaje jej jedynie słuszne wykładnie. Prawda jest taka, że jego wykładnie są tutaj niesłychanym zubożeniem dzieła. Już o tym pisałem. Przy wykładni Lema książka nie może być o tym, o czym ma być. Jeśli bowiem książka jest o granicach poznania, to interpretacja przekraczająca te granice, a tym jest skreślenie możliwości odpowiedzi teistycznej, jest sprzeczna z założeniem. To tak banalne i tak wiele mówiące.
« Ostatnia zmiana: Grudnia 31, 2010, 06:48:58 pm wysłana przez Czas »

NEXUS6

  • Juror
  • God Member
  • *****
  • Wiadomości: 2878
  • MISTYK WYSTYGŁ, WYNIK: CYNIK
    • Zobacz profil
Re: ANDRIEJ TARKOWSKI CZYLI SOLARIS I NIE TYLKO:)
« Odpowiedź #149 dnia: Grudnia 31, 2010, 07:30:46 pm »
Przeczytalem sobie ta dyskusje i odnosze wrazenie, ze Czas opisuje las  :) , a niektorzy widza tylko pojedyncze drzewa, zza ktorych lasu nie widac.
Czas: - Zobaczcie, tu las szumi, tak wyglada, tak sie zachowuje, tak mu w koronach ptaszki cwierkaja, tak po nim slonce swiatlocieniami gra...
- Jaki znowu las? Cos tu nadinterpretowujesz. Ja tu widze brzozke. Kora jej z lewej strony oblazi i krzywa taka jakas, znaczy sie wialo na nia z jednej strony ciagle.
- No wlasnie, a tu widac sosne. Wysoka, sazniscie iglasta i drewna by z niej bylo na 300 stolow z okladem. Jakie swiatlocienie graja? Patrzcie go, halucynata-halucjan!

Ja rozumiem co Czas pisze i nie jest to wcale metne. Zamienniki bosko-mistyczne sa calkiem zrozumiale etc. Dobrze tez napisal, ze literature, oprocz rozumienia, takze sie czuje. I od tego jest literatura piekna, by dziela zyly wlasnym zyciem, a ich tresci wzbogacane przez interpretacje czytelnikow. Najlatwiej zobaczyc to na przykladzie poezji. Autor moze prowadzic czytelnika w jakims kierunku, ale nie jak slepca skazanego na jedna tylko sciezke. Zreszta wydaje mi sie, ze wiekszosc autorow bylaby zadowolona, gdyby ich dziela dawaly szerokie pole do interpretacji. To chyba mowi wiele o jakosci tworcy i tego co stworzyl.
Co do pelnej, rozumowo-swiadomej kontroli autora nad procesem tworczym: Nie wydaje mnie sie. Sam Lem nie raz mowil, ze ta czy inna ksiazka napisala mu sie sama. Jak za mlodu pisalem to i owo, to czesto dzialo sie to zupelnie bez udzialu swiadomej mysli. Problem byl z zapisywaniem odpowiednio szybko zdan, ktore pojawialy sie w glowie SAME.
 
Ale to wszystko nic. Q mi dopiero zaimponowal opisem swoich przezyc wewnetrznych, a raczej ich brakiem. Tough guy! Czy to Skaldowie spiewali: " Od ateizmu do psychopatyzmu jeden krok, jeden jedyny krok, nic wieeecej."  ;D