WW jest dobry I warto obejrzec. Nie sluchaj Q, on sie Startrekiem zachwyca, a moze I WW nie zrozumial Serial wlasnie dlatego jest dobry, bo tak jak I u Lema, jest o czlowieku bardziej niz o maszynach.
NEX, prawda, nie zrozumiałem. Nie rozumiem mianowicie po co miałoby się budować tak zaawansowane roboty do parku rozrywki. Robot rozrywkowy - jeśli w ogóle uznamy, że dawanie mu świadomości ma jakikolwiek sens - powinien uważać, jak sądzę, że bycie - za przeproszeniem - ruchanym, bitym i uszkadzanym z broni palnej przez gości to świetna zabawa i sedno egzystencji. Oczywiście: wtedy by się dopiero robił z tego dramat filozoficzny wręcz - czy stworzenie niewolnika, który kocha swoją niewolę nie jest aby bardziej niegodziwe, czy takiemu robotowi dzieje się krzywda - choć on tego tak nie odbiera, itd. W "Westworldzie" mamy - póki co historię o tym co ludzie gotowi są robić innym ludziom, tylko ofiary przebrano za maszyny. A to w zasadzie nie jest SF, tylko arcynaciągany SFowy kostium dla starej jak świat kwestii.
Przy czym to się kompletnie kupy nie trzyma. Są tylko dwie opcje - albo tamtejsi naukowcy nie wiedzą że stworzyli świadome, myślące istoty - co wydaje się raczej bzdurne, bo oznaczałoby nieprzemyślane ładowanie w automaty nadmiarowej technologii (koszty!) i totalne zaślepienie personelu, który nie zauważa, że maszyny dawno już samodzielniejsze niż się zdaje. Albo Nolan młodszy z Abramsem fundnęli nam komiksowy, bezsensowny, demonizm (czyli zło dla samego zła - coś, w co się nawet Hitler ze Stalinem i Leopoldem II nie bawili) - wiemy, że mamy świadome maszyny, ale wmawiamy wszystkim, że tak nie jest i pastwimy się nad nimi, pozwalając też na to innym (po co właściwie?). A w dodatku nie robimy tego cichaczem, tylko w publicznym parku, w którym zawsze coś może pójść nie tak, i skandal wybuchnąć (tak, jakby nie można zarabiać na prostszych maszynach, a nad tymi bardziej zaawansowanymi pastwić się w jakimś tajnym ośrodku, gdzie nikt nie widzi, z dala od oczu opinii publicznej, skoro już musimy). Ponadto pojawia się pytanie czy budowanie rozwiniętych Sztucznych Inteligencji, by ktoś mógł je odstrzelić ma - jeśli już nawet moralność pominiemy - sens ekonomiczny i... badawczy. Ja rozumiem, że - patrząc np. na ruchy CBS-u i Paramountu w sprawie
"StarTreka" - można zwątpić w rozum korporacyjnych decydentów, ale chyba nie aż do tego stopnia.
Po drugie - nie rozumiem po co do zamkniętej, klasycznej, crichtonowskiej historii teraz wracać. Chyba z braku kreatywności...
Bo, powiedzmy sobie szczerze: wtórność to jest. Większość najlepszych wątków ktoś, kiedyś, zdążył napisać, więc jest to problem 90% obecnej SF (Chiangowi np. udało się być oryginalnym koncepcyjnie w wiadomym, sfilmowanym niedawno, opowiadaniu, ale to dziś rzadkość, zresztą nawet ta oryginalność wpisywała się w schemat Kontaktowej sztampy). Inna rzecz, że zawsze można zrobić coś takiego jak Lem w "Solaris" (gdzie pomysł pochodził w sumie ze starego opowiadania Leinstera), czy Moore w "Watchmen" (gdzie inspiracją były cztery dekady superbohaterszczyzny), czyli dodać od siebie tak wiele, że mimo sięgnięcia po niby-oklepany temat tworzy się arcydzieło przyćmiewające źródła inspiracji i absolutnie oryginalne mimo tego inspirowania się. W "Westworldzie" jak dotąd tego nie dostrzegam.
(Nawiasem "ST", skoro już o nim mowa, też jest bardziej o człowieku, niż o maszynach, do tego stopnia, że rzetelnie pojęta SFowość trafia się tam raz na ileś setek odcinków... i jeśli się czymś w "Star Treku" zachwycam, to głównie tymi wyjątkami. Acz zmetaforyzowanymi opowieściami o ludziach czasem też, zwł. gdy wyglądają jak epigoński "Duet" z "Deep Space Niine", o którym kiedyś z
olką gadaliśmy.)
Obejrzalem wczoraj Logana, jeszcze mi ostatnie 15 min zostalo. No wiadomo, superheroes I w ogole, wiec nie bedzie to zadne hard SF, ale ciekawie sie ogladalo ten upadek postaci I styranego stetryczalego Logana. Ogolnie film sprawia takie brudne wrazenie, obejrzec mozna.
Czas chyba bym w odpowiedzi i ja napisał co sądzę nt.
"Logana
" . Zacznę od tego, że film sam w sobie (od strony realizacji, narracji, aktorstwa itp.) jest faktycznie tak dobry jak sugerują pochwały lejące się zewsząd (albo tylko niewiele gorszy).
Co lojalnie przyznawszy stwierdzić muszę, że zirytował mnie niepomiernie. Niby niczym istotnym fabularnie, ledwie wspomnianym, a przecież stawiającym na głowie wszystko z czym wcześniej (i później) mieliśmy do czynienia... Bo - wybacz - Professor X w ataku demencji zabijający (prawie) wszystkich X-Men i przypadkowe ofiary, to jest b. dobry pomysł na jakiś tragiczny "What if..." czy też - jak mawiają w sąsiednim DC
- Elseworld, ale nie na oficjalne zakończenie X-sagi.
Owszem, zanosiło się na to, nie jest to pierwszy taki finalny kiks...
Startrekowy Picard w "All Good Things..." kończył jako tetryk zagrażający Wszechświatowi (nie brzmi podobnie?), wielkim przeznaczeniem Petera Petrellego w pokrewnych "Heroes" okazywało się uratowanie świata przed... samym sobą (po to rozwijał tę mutacyjną moc by była groźna?), ostatnio w "SW - EP VII" Abrams pokazał lucasowe Big Trio jako smutny tercet przegranych nieudaczników, ale nic nie równa się z tym...
Przecież w ten sposób Xavier mimo woli potwierdził racje wszelkich Kellych i Strykerów, że mutanci są zbyt niebezpieczni by żyć, a jednocześnie sam zniszczył własne marzenie, zabijając tych, których wychowywał do koegzystencji, których uczył panowania nad mocami (co - skoro on sam, ten najstarszy, najpotężniejszy, najbardziej opanowany, tego nie potrafił - było od początku do końca mrzonką).
Owszem Pierce
* w filmie ginie, ale tak naprawdę wątek ów powoduje, że zwycięstwo jest przy nim. Mutanci okazują się ślepą uliczką rozwoju ludzkości, która w dużej mierze sama się wymazała z historii. Przyszłość należy do cyborgów, bo cyborgizacja jest bardziej... hmmm... demokratyczna i bardziej kontrolowana. Może i X-23 udało się ocaleć. ale w świecie cyborgów to ona ze swoimi - przyziemnymi jak na marvelowskiego mutanta - mocami wiele - na zdrowy rozsądek - nie podskoczy... (I dobrze, chce się dodać, w świetle wcześniejszych zdarzeń.)
Zgoda, zdarzało się, że herosi na koniec przegrywali - król Artur, Geralt, albo i - hehe - Janosik, ale zostawała po nich idea, nawet jeśli ginęli - nie ponosili moralnej klęski. Po Xavierze - w mangoldowym wydaniu - zostały tylko zgliszcza jego marzenia o koegzystencji.
Dlatego nie
kupuję tego filmu, mimo jego realizacyjnych zalet.
* Tu pozwolę sobie na jawne przyznanie, że sięgnęli po jednego z moich ulubionych komiksowych antagonistów X-Men (choć w efekcie - poza byciem cyborgiem i walczeniem z Wolverinem - nic wspólnego z
komiksowym sobą nie miał, bo komiksowy Pierce to znacznie większy
laluś był ).
Natomiast nie widzialem nic specjalego w Interstellar I Arrival, I nie rozumiem ochow I achow.
Tu się wreszcie zgodzimy. "Arrival" jest średniakiem, który w lepszych latach kinowej SF przeszedłby prawie niezauważony, choć ma parę zalet. "Interstellar", zaś, to jest straszna szmira przyozdobiona ładną czarna dziurą.