A zatem, już blisko końca. Kolejne 5 rozdziałów za nami, i jeszcze tylko 5 przed nami. Niedługo zatem wątek ten zostanie zakończony.
Póki co omówmy, to co się stało. Nie widzę tu sensu streszczania tego wszystkiego. Wszakże dzieje się już na tym etapie naprawdę sporo. Gea dociera do celu podróży, odnajduje prehistoryczną, wystrzeloną z Ziemii sondę, automaty przywlekają z niej choróbsko, etc.
Koniec końców Lem częstuje nas tu najbardziej kontrowersyjnym i o ile mi wiadomo ciachanym przez cenzurę tam i ówdzie rozdziałem
United States Interstellar Force. Ocena Amerykańców jest miażdząca, przedstawia się ich jako paczkę morderców, którzy dostali na co zasłużyli, a jeszcze, panie, roznosili wirusa.
Nie w całości to imponuje. Bo pomysł niby dobry, ale po co Lem aż tak ostro po nich pojechał, no... tzn. wiem po co - taka była Wola Narodu i KC
ale teraz wygląda to nieświeżo. Amerykanów można nie lubić, ale w opisie nie znalazła się nawet cząstka litości, nie potraktowano tych ludzkich szczątków jak ludzi, lecz jako zewłoki po potworach, schnące wśród 'odpychających' erotycznych plakatów. Sztucznie to wygląda (po prostu widać gołym okiem, że to partyjna dobranocka), i nie wątpię że książka zyskałaby dużo na wywaleniu tego wątku.
Według mnie naprawdę świetny jest rozdział
Posąg Astrogatora, opis ofiarnego czynu Songgramma. Bardzo dobry pomysł fabularny... choć oczywiście można by argumentować, że jako taki nic do ksiązki nie wnosi - ale spójrzmy prawdzie w oczy - o czym ta książka jest? Toż to koktail epizodów, ze wspólnym mianownikiem wpiętym w strukturę głęboko, a sztywno. W takiej sytuacji dodatkowy epizod to rarytas - palce lizać.
Śmieszny (nadmiernie optymistyczny) jest
Poczatek Epoki, gdzie Goobar wyskakuje z pomysłem podróży z prędkościami rządu 99/100 c. To dobry fakt do omówienia - nie mam tu na myśli klachania o tym, czy to możliwe czy nie (wiadomo...) ale o tym, czy takie podróże rzeczywiście są eksploracją w pełnym tego słowa znaczeniu. No boż załóżmy, że pykniemy podróż do dajmy na to gwiazdy odległej o 500 lat świetlnych. Wrócimy o miesiąc starsi... 1000 lat później! Będzie do czego wracać? Cóż to za postęp dla ludzkości? Lem oczywiście opisuje to, dając przykład Ziemii oblężonej powracającymi statkami - rzecz ciekawa i warta omówienia. Jak się wam wydaje, czy takie podróże byłyby sensowne, uzasadnione, i czy ktoś chciałby w nie polecieć?
Pozdrawiam.