To wracając do meritum. A co sądzicie o tym kawałku Solaris, w którym Kris postanawia sprawdzić, czy nie zwariował, nie jest solipsystą itepe?
Żebyście się nie musieli męczyć przytaczam w całości. Wg mnie Lem wówczas jeszcze nie w pełni przemyślał, jak to jest być w skrzyni...
Zdawało mi się już, że zamkniętemu w krąg obłędu nie uda mi się z niego wyrwać - nie można
przecież myśleć inaczej aniżeli mózgiem, nie można znaleźć się na zewnątrz samego siebie, aby
sprawdzić normalność zachodzących w ciele procesów, kiedy nagle olśniła mnie myśl równie
prosta, co trafna.
Zerwałem się ze stosu zwiniętych spadochronów i pobiegłem prosto do radiostacji. Była pusta.
Mimochodem rzuciłem okiem na ścienny zegar elektryczny. Dochodziła czwarta godzina nocy,
umownej nocy Stacji, na zewnątrz bowiem panował czerwony świt. Uruchomiłem szybko
aparaturę radiowej łączności dalekiego zasięgu, a czekając, aż nagrzeją się lampy, raz jeszcze
ustalałem w głowie poszczególne etapy doświadczenia.
Nie pamiętałem, jaki jest wywoławczy sygnał automatycznej stacji okołosolarycznego Sateloidu,
ale znalazłem go na tabliczce wiszącej nad głównym pulpitem. Wysłałem wezwanie alfabetem
Morsego i po ośmiu sekundach przyszła odpowiedź. Sateloid, a raczej jego elektronowy mózg,
zgłosił się powtarzanym rytmicznie sygnałem.
Zażądałem wówczas, aby mi podał, które południki gwiazdowej czaszy Galaktyki przecina w
dwudziesto sekundowych odstępach krążąc wokół Solaris, i to z dokładnością do piątego miejsca
dziesiętnego.
Potem usiadłem i czekałem na odpowiedź. Przyszła po dziesięciu minutach. Urwałem papierową
taśmę z wydrukowanym wynikiem i schowawszy ją do szuflady (a pilnowałem się, żeby nawet
okiem na nią nie rzucić), przyniosłem z biblioteki wielkie mapy nieba, tablice logarytmiczne,
almanach ruchu dziennego satelity i kilka pomocniczych książek, po czym wziąłem się do
wyszukiwania odpowiedzi na to samo pytanie. Bez mała godzina zeszła mi na układaniu równań;
nie pamiętani, kiedy ostatni raz tak się naliczyłem, chyba jeszcze podczas studiów na
egzaminie z astronomii praktycznej. Rachunki przeprowadziłem na wielkim kalkulatorze Stacji.
Rozumowanie moje biegło następująco: z map nieba powinienem otrzymać cyfry niezupełnie
pokrywające się z danymi dostarczonymi przez Sateloid. Niezupełnie, ponieważ Sateloid podlega
bardzo skomplikowanym perturbacjom pod wpływem działania sił grawitacyjnych Solaris, jej
obu krążących wokół siebie słońc, jak również lokalnych zmian ciążenia, wywoływanych przez
ocean. Kiedy będę miał już dwa szeregi cyfr, podanych przez Sateloid i obliczonych teoretycznie
w oparciu o mapy nieba, wprowadzę do moich obliczeń poprawki; wtedy obie grupy wyników
powinny pokryć się do czwartego miejsca dziesiętnego; odchylenia pozostaną tylko na miejscach
piątych, jako spowodowane przez nieobliczalną działalność oceanu.
Jeśli nawet cyfry, dostarczone przez Sateloid, nie są rzeczywistością, tylko płodem mego
obłąkanego umysłu, to i tak nie będą się mogły pokryć z drugim szeregiem danych liczbowych.
Mózg mój może być bowiem chory, ale nie byłby - w żadnych okolicznościach - w stanie
przeprowadzić rachunku, wykonanego przez wielki kalkulator Stacji, gdyż wymagałoby to wielu
miesięcy czasu. A zatem - jeśli cyfry będą się zgadzały - to wielki kalkulator Stacji istnieje
naprawdę i posługiwałem się nim w rzeczywistości, a nie w majaczeniu.
Ręce drżały mi, kiedy wyjmowałem z szuflady papierową taśmę telegraficzną i rozpościerałem
ją obok drugiej, szerszej, pochodzącej z kalkulatora. Oba szeregi cyfr zgadzały się tak,
jak przewidziałem, do czwartego miejsca. Odchylenia pojawiały się dopiero na piątym.
Schowałem wszystkie papiery do szuflady. A więc kalkulator istniał niezależnie ode mnie;
pociągało to za sobą realność istnienia Stacji i wszystkiego, co na niej było.
Miałem już zamknąć szufladę, gdy zauważyłem, że wypełnia ją cały plik arkuszy pokrytych
niecierpliwymi obliczeniami. Wyciągnąłem go; jeden rzut oka wskazał, że ktoś przeprowadził
już eksperyment podobny do mego, z tą różnicą, że zamiast danych względem czaszy
gwiazdowej zażądał od Sateloidu pomiarów albedo Solaris w czterdziestosekundowych
odstępach.
Nie byłem obłąkany. Ostatni promyk nadziei zgasł. Wyłączyłem nadajnik, wypiłem resztkę
bulionu z termosu i poszedłem spać.