Nie rozumiem, dlaczego dr Okołowski uważa, że Keller bezzasadnie zaatakował Stanisława Lema czy też jego ojca Samuela w książce, o której dr Okołowski wspomina w swoim wykładzie na YouTube (
&feature=emb_title). Przecież wszystko, co o nich napisał Keller w jego biografii Stanisława Lema jest poparte „twardymi” danymi, czyli istniejącymi niezależnie od Kellera i to w formie pisemnej. Broni też dr Okołowski Stanisława Lema i jego ojca, twierdząc, że nie mieli oni innego wyjścia niż pójście na kolaborację z niemieckim okupantem a później z rządzącymi w ZSRR i Polsce bolszewikami z odpowiednio KPZR i PPR/PZPR, choć w ten sposób, to można przecież obronić nie tylko tzw. Odmanów, czyli żydowskich policjantów z gett, polskich „granatowych” policjantów czy też po wojnie funkcjonariuszy UB/SB, nie wspominając już strażników-SSmanów z niemieckich obozów - zagłady i koncentracyjnych. Oni też przecież i jakże często ratowali byt swój i swoich rodzin wstępując odpowiednio do Jüdischer Ordnungsdienst, Policji Państwowej, UB, SB czy też do SS. I oni też się bronili tak, jak dr Okołowski broni Lemów - tym, że oni byli tylko w orkiestrze czy kuchni obozowej czy też pracowali Birkenau czy innym Majdanku jako kanceliści. Nie wspomina też dr Okołowski o tym, że Samuel Lem, ojciec Stanisława, wstąpił dobrowolnie do UB z polecenia samego dra Gangla, a ten znany był przecież z tego, ze wraz ze swoimi asystentami, a więc najprawdopodobniej także i drem Samuelem Lemem, doprowadzali więźniów UB do stanu „używalności”, czyli do stanu, w którym mogli oni być dalej przesłuchiwani, jako iż za tow. Dzierżyńskim uważano w UB, że nie ma osób niewinnych, a są tylko źle przesłuchani.
Ciekawa jest więc ta moralność dra Okołowskiego, skoro dopuszcza ona wszystkie możliwe środki dla chronienia życia swojego i życia członków swojej najbliższej rodziny, w tym środków takich jak aktywna kolaboracja z najgorszymi reżymami totalitarno-policyjnymi, takimi jak np. III Rzesza czy też stalinowskie ZSRR i PRL. Nie słyszał chyba dr Okołowski nigdy o dylemacie moralnym, czyli o sytuacji bez satysfakcjonującego moralnie wyjścia, a w jakiej znajdowali się Stanisław i Samuel Lemowie podczas niemieckiej okupacji i żyjąc w stalinowskim ZSRR a później w stalinowskiej PRL. Przecież w sytuacji owego dylematu moralnego, to nie ma zła „mniejszego” i „większego”, a są tylko zła równie „złe”, np. wybór czy zagłodzić siebie, czy też swoje dzieci albo też czy oddać do niewoli córkę czy syna. Uczciwi ludzie, stając przed takim dylematem, często popełniali samobójstwo, tak jak np. szef żydowskiej administracji w getcie warszawskim. I nie było to wtedy żadne „mniejsze zło”, jako iż dylemat moralny polega przecież na tym, że nie ma z niego wyjścia, które można by uznać za dopuszczalne z punktu widzenia etyki (moralności). Ale dr Okołowski, kreując nie wiadomo zresztą dlaczego, Stanisława Le(h)ma na filozofa, stara się też zrobić z niego także człowieka uczciwego moralnie, a to jest przecież zadanie niemożliwe do wykonania, jako iż o Stanisławie i Samuelu Lemach można powiedzieć, że byli to ludzie inteligentni, wykształceni, pracowici etc., ale nie można o nich powiedzieć, że byli oni osobami uczciwymi, gdyż wszystkie fakty przemawiają za tym, że żyli oni „na bakier” z moralnością przyjętą wówczas w ich otoczeniu, przy czym nie mam tu oczywiście na myśli moralności nazistowskiej czy stalinowskiej, a moralność przyjętą wśród Polaków i Żydów zamieszkujących okupowaną przez III Rzeszę Polskę oraz po wojnie - stalinowską PRL.
Nie wspomina też dr Okołowski nic o socrealistycznym okresie twórczości Stanisława Le(h)ma, co jest przecież w tym przypadku zwyczajną naukową nieuczciwością, pomijaniem niewygodnych faktów, aby w ten sposób dowieść postawioną przez siebie hipotezę. Niestety, ale takie postępowanie eliminuje dra Okołowskiego z grona naukowców - może niekoniecznie na UW i w Polsce, ale na pewno na liczących się uniwersytetach, szczególnie na tzw. Zachodzie.
Nie mam raczej nadziei na to, że dr Okołowski jest reformowalny, a więc piszę te słowa tylko po to, aby poinformować pana dra Okołowskiego o tym, że nie powinien się on w żadnym wypadku uważać za naukowca. Żal mi jest tylko jego studentów, ale też nie za bardzo, gdyż kto myślący (poza potomstwem profesorów filozofii z UW) będzie dziś studiować filozofię na tak marnej uczelni jak obecny UW?
Powtarzam takoż, że Stanisław Lem był pisarzem, autorem beletrystyki, głównie w konwencji science fiction (SF) czyli tzw. fantastyki naukowej, a także autorem prozy uważanej za realistyczną (np. w swej większości socrealistyczna trylogia „Czas nieutracony”) a także pisał on eseje na tematy paranaukowe i polityczne, szczególnie zaś w najgorszym, czyli schyłkowym okresie swej twórczości. „Popełnił” on także kilka książek popularyzujących naukę, takich jak np. „Dialogi” czy „Summę”, przez niektórych, głównie polskich lemologów, błędnie zaklasyfikowanych jako naukowe, gdyż nie spełniały one wymogów naukowości, w tym szczególnie nie podawały one, co z ich treści jest samodzielnym „wynalazkiem” Lema, a co zaczerpnął on od innych autorów, nie posiadały one też odpowiedniej bibliografii, indeksów etc. Książek prawdziwie naukowych, to Stanisław Lem napisał zaś zasadniczo tylko dwie - nieudaną „Filozofię przypadku”, której sam autor chyba do końca nie zrozumiał oraz dość wartościową „Fantastykę i futurologię”, która to ma tę niewątpliwą zaletę, że dość oryginalnie analizuje ona zachodnią SF w okresie, kiedy Lem pisał ową „FiF”, czyli na przełomie lat 60-tych i 70-tych ubiegłego stulecia.
Co zaś do rzekomego lukrecjanizmu Lema, to przede wszystkim należy pamiętać, że Lukrecjusz czyli Titus Lucretius Carus był bardziej poetą niż myślicielem (filozofem) i że jego najważniejsze dzieło, czyli „De rerum natura” (tłumaczone na polski na ogół jako „O naturze wszechrzeczy”) jest tylko popularnym wykładem prymitywnego, starożytnego atomizmu, opartym głównie na znacznie wcześniejszej filozofii Epikura, który, nota bene, był także jednym z czterech wielkich mistrzów Karola Marksa, który to ostatni poświęcił mu swoją pracę doktorską z roku 1841 pt. „Różnica między demokrytejską a epikurejską filozofią przyrody”.
Filozofem, który zawsze najbardziej interesował Lema był zaś właśnie w/w Karol Marks, dokoła którego „kręci” się przecież niemalże cała paranaukowa twórczość Lema a nawet i jego dzieła z gatunku beletrystyki - najsampierw był bowiem Stanisław Lem niemalże 100% ortodoksyjnym marksistą, o czym pisał np. J.J. Szczepański w swych pamiętnikach. Patrz także np. „O współczesnych zadaniach i metodzie pisarstwa fantastyczno-naukowego” - Nowa Kultura Nr. 39 październik 1952 czy też „Imperializm na Marsie” Życie Literackie Nr. 7 luty 1953. Następnie, tak to było w modzie wśród polskich tzw. intelektualistów, stał się Lem zażartym krytykiem Marksa, np. w „Bajce o trzech maszynach opowiadających króla Genialona” bohaterem jednej z tych bajek stał się sam Karol Marks, ukryty przed cenzurą pod postacią Malapucyusza Chałosa (przy czym, jak to pisze Lem w liście do swojego amerykańskiego tłumacza, czyli Michaela Kandla: „Malapucyusz Chałos to jest rodzaj wcielenia Marksa… Malapucjusza rozumiem jako popsujmastra, co przypuszczam pochodzi od MALAPARTEGO, czyli przeciwieństwa BUONAPARTEGO, z pseudołacińskim przyrostkiem (CJUSZ)”), ale też nigdy nie wyzwolił się Lem spod „czaru” „diamatu” czyli materializmu dialektycznego a szczególnie „histmatu” czyli materializmu historycznego, inaczej socjologii marksistowskiej. Stanisława Lem np. zawsze twierdził za Marksem, że materia (cytuję za Wikipedią):
• jest niezniszczalna – tj. wszelkie przemiany zachodzące we Wszechświecie polegają na przemianach jednych form materii w drugie, jednak na skutek tych przemian sama materia nie ulega ani powstawaniu, ani znikaniu,
• jest wieczna – tj. istniała zawsze i zawsze będzie istnieć. Wszechświat nie może więc mieć swojego czasowego początku ani końca,
• istnieje w czasie i przestrzeni – tj. czas i przestrzeń są nierozerwalnie z nią związanymi cechami, bez których o materii niepodobna jest myśleć,
• jest racjonalna – tj. jej przemiany podlegają prawom, które można poznawać rozumem. Prawa te są niezbywalną cechą materii a nie koncepcjami, które sobie próbujemy o niej tworzyć
Itp. Itd.