Przeczytałem sobie
"Ilion" ("Ilium") i jego drugi tom "Olimp" ("Olympos") Dana Simmonsa.
To jest dopiero space opera z naleciałościami hard SF i... tzw. literatury wysokiej (m.in. Prousta
). Skomplikowane, nieco baśniowe, pełne literackich aluzji. Barwne, sprawnie napisane (stylistyczne wyróżnia się na tle większości SF, nawet bardzo), z potencjałem na arcydzieło, ale tylko z potencjałem (móglbym się chyba podpisac pod tą recenzją:
http://www.guardian.co.uk/books/2005/sep/10/featuresreviews.guardianreview19). (Cholera, dlaczego ostatnio ciągle wszystko tylko z potencjałem?)
Chciałbym jednak zobaczyć te simmonsowe światy sfilmowane z lucasowsko-jacksonowskim przepychem. "LOTR" i "Matrix" miałyby groźnego rywala.
Ogólnie polecam
*. (Tym niemniej szkoda, że taki ten Simmons nierówny. Raz pisze prawie-arcydzieła z Wolfem porównywa(l)ne, a raz "rzępoli do kotleta" i jakieś horrorki i kryminałki wątpliwe płodzi...
**)
A właśnie, a propos Wolfe'a, przedzieram się teraz przez las
"Księgi Nowego Słońca" po raz kolejny, czytam od końca, od "Urth..." dla odmiany, by sobie te fabularne cegiełki poukładać.
Bardzo podoba mi się (od zawsze) Severian - taki myślący, wrażliwy i inteligentny, a jednocześnie tak ograniczony w swej wiedzy przez regres wiedzy ogólnej. Jeden z najciekawszych bohaterów jakich SF wydała
***. Także świat należy do najciekawiej wykreowanych i "podanych". Dobrze przemyślana SF ubrana w szatki
odjechanej fantasy i wsadzony w to wszystko nie-wszechwiedzący narrator. I to wszechobecne przesłanie: "nie sądź po pozorach". Szkoda, że - o ile wiem - Lem Wolfe'a nie czytał, bo ciekaw byłbym jego wrażeń.
ps. ważna strona poświęcona Wolfe'owi:
http://www.ultan.org.uk/i trzy wywiady z nim:
http://www.depauw.edu/sfs/interviews/wolfe46interview.htmhttp://home.roadrunner.com/~lperson1/wolfe.htmlhttp://www.infinityplus.co.uk/nonfiction/intgw.htm
* Zwłaszcza wątek żyjących na Ziemi niedobitków tradycyjnej ludzkości, improduktywów skupionych na płytkich rozrywkach b. a'propos naszych ostatnich dyskusji.
** Mam też do Simmonsa żal za posługiwanie się, co prawda raczej w "Hyperionie" i tomach dalszych, niż w późniejszym "Ilionie" gotowymi (czasem b. oklepanymi i naukowo niewiarygodnymi) rekwizytami i sceneriami SF (raz traktowanymi jako fragmenty przydatne do układanej mozaiki, raz przyjmowanymi bezrefleksyjnie jako element konwencji), razi to jakoś autorskim wygodnictwem (niby Dick też tak robił, ale jakoś strawniej); no i żal też, że nie ma w tej jego literaturze typowych dla mistrzów gatunku (z Mistrzem na czele) Wielkich Idei porządkujacych dzieło, są raczej pięknie snute opowieści dziwnej treści toczące się na budowanym głównie od strony estetyki (bywa, że ze szkodą dla prawdopodobieństwa, że o ew. roli futurologicznej nie wspomnę) tle (jest to dla mnie pewna forma osuwania się w
gadgeciarstwo, które niestety widać nazbyt często w obecnej SF także u Reynoldsa np.; choć jeden z tych simmonsowych "gadgetów" - położony na 100 planetach dom Sileniusa będzie mi się długo śnił po nocach). Gdy zeskrobać piękno i kunszt pisarski zostaje nagi szkielet typowej - acz pomyślanej z większym od przeciętnego rozmachem -
space opery. Nie wiem czy to zwykłe lenistwo, czy jakiś intelektualny niedostatek.
*** Choć nadanie mu pod koniec - w "Urth..." - cech mesjańskich nie podobało mi się (inna rzecz, że tak w sumie to już nie był TEN Severian). Uważam, że taki wątek, czy to tu, czy w "Diunie", jest dziedzictwem ery
pulp magazines, w której bohaterowie musieli być koniecznie
larger than life. Lem na takie rzeczy nie szedł. (Dobrze, że przynajmniej i Severian, i Paul, zachowują zdrowy dystans wobec własnej mesjańskości, inaczej by z tego jakiś komiks o nadczłowieku wyszedł.) Tak samo uzależnianie - przez byty wyżej umysłowo/technologicznie rozwinięte - przyszłości Ziemi i Układu Słonecznego od tego jak jeden człowiek zda pewien egzamin wydaje mi się niepotrzebnie baśniowe. (Jakże trudno amerykańskim, nawet najlepszym, autorom przed taką baśniowością uciec. I jakże kusi ich zastępowanie ludzi z krwi i kości - "przepakowanymi" nadludźmi.)
(Zresztą z tą "Urth..." trudna sprawa. Z jednej strony przenosi akcję w Kosmos, na pokład naprawdę niesamowitego statku, i wprowadza sporo innych świetnych konceptów
+/- hard SF, oraz przynosi sporo wyjaśnień. Z drugiej strony jest, mimo to, najsłabszym tomem i widać, że była doklejona do pozostałych czterech na siłę.)