Mój kolega startował na dyr. mojego starego licejum, (będąc polonistą w tymże) a stawka była tak, że jedna osoba była na siłę wsadzana przez "układ" miejsko-kuratoryjny a druga przyjechała skądśtam i byała, jak się to obrazowo określa, granatem od pługa oderwana. Ta pierwsza zresztą też. No i mój kolega, przy wielkim poparciu całej szkoły, postanowił ratowac co się da.
Na sesji rady miasta było 9 osób, w tym dwie ze szkoły, reszta z układu (wiadomo było, że osoba popierana przez układ dostanie minimum 5 głosów). Bla, bla, bla, prezentacja kandydatów, potem pytania. Wstaje łacinnica (ze szkoły) i pyta się: jak państwo wyobrażają sobie dbanie o imponderabilia? Na to ten granatem od pługa: yyych, uuuuch, przepraszam, a czy może pani powtórzyć pytanie? - jak państwo wyobrażają sobie dbanie o imponderabilia. Yyych, uuuch, więc, ten, yyyy... Na to jeden z układu zwraca się do łacinnicy - czy może pani inaczej sformułować pytanie? Na to łacinnica: prosze pana WSZYSCY tutaj, mam nadzieję, jesteśmy WYKSZTAŁCONYMI ludźmi, i dyskutujemy o obsadzeniu stanowiska dyrektora szkoły z prawie 100-letnią tradycją.
Kolega dostał 8 na 9 ;-). Smialiśmy sie później, ze równie dobrze mogłaby pytać o ineksprymable, efekt byłby mniej więcej ten sam.