Nie, nie znam żadnych i nie wiem, czy są jakiekolwiek poszlaki, a tym bardziej czy były, kiedy Gagarin poleciał (i powstały owe domniemania) - przypuszczam, że to co dziś wiadomo o niepowodzeniach programu Wostok, to wówczas była państwowa tajemnica - a takowe niepowodzenia były, tak na pamięć co najmniej jeden Wostok (pusty) nie zszedł z orbity bo zawiodły retrorakiety (tzn. ściśle zszedł - ale po kilku latach na skutek szczątkowego oporu atmosfery) a jedna para psów w innym Wostoku zginęła, ponieważ w czasie powrotu, zależnie od teorii którą wybierzesz, albo spłonął w atmosferze, albo został zdalnie zlikwidowany na orbicie z powodu niemożności powrotu. Wszystko to były wersje rozwojowe sprzed lotu Gagarina. Nawiasem mówiąc w Wostoku Gagarina także był zdalny samolikwidator, z tym że jak twierdzi Roskosmos - został trwale wyłączony przed lotem.
Zresztą lot Gagarina pełen był awarii, które na szczęście, mimo że potencjalnie bardzo groźne, nie doprowadziły do śmierci lotczika-kosmonawty. Pierwszą z nich było wejście na inną orbitę, niż zaplanowano, znacznie bardziej elipsoidalną, która sama w sobie nie rodziła złych konsekwencji, natomiast była za wysoka, aby w przewidywanym czasie kilku dni, na skutek oporu szczątkowego, statek zdeorbitował samodzielnie. Po jednym (bądź dwóch) nieudanych zejściach z orbity lot Gagarina zaplanowano na takiej orbicie, aby w razie awarii retrorakiet wskutek szczątkowego oporu atmosfery zszedł sam z orbity po upływie kilku dni - system podtrzymania życia a zwłaszcza ilość tlenu przewidziano na 10 dni. Z osiągniętej orbity statek samodzielnie nie zszedłby w ciągu 10 dni i Gagarin zmarłby. Zakładając, że zdalny samolikwidator byłby rzeczywiście nieczynny, martwy Gagarin mógłby wylądować gdziekolwiek na świecie, np. w USA (zresztą szczątki tego Wostoka, który po 5 latach zszedł z orbity odnalazły się właśnie na ulicy w amerykańskim mieście).
Tutaj nie wiem, czy informacja o locie Gagarina została podana publicznie zanim wylądował - ale jeśli tak, tzn. jeśli została podana kiedy jeszcze znajdował się w kosmosie lub wcześniej - to albo samolikwidator jednak był sprawny (i wówczas, ewentualnie w kabinie mogło nie być Gagarina, ponieważ ZSRR mógł wymusić deorbitację na tyle dokładnie, aby szczątki spadły do oceanu lub na terytorium ZSRR) - albo jednak ZSRR musiał rozważać wariant katastroficzny, z martwym Gagarinem lądującym w USA. W takim wypadku byłby to wielki blamaż, gdyby okazało się, że pierwszy lot człowieka w kosmos to fikcja, bo w kabinie znaleziono by magnetofon szpulowy, wczesny model magnetowidu (przeszmuglowany oczywiście przez radzieckiego dyplomatę pocztą dyplomatyczną z USA) oraz manekina z napisem "MAKIET" - pod przyłbicą hełmu. Więc myślę w sumie, że to najlepszy dowód, że jednak poleciał żywy Gagarin i ten lot miał miejsce.
Natomiast co do ciągu dalszych nieszczęść to po udanej deorbitacji nie nastąpiło rozdzielenie kapsuły powrotnej od modułu serwisowego - wisiał na wiązce kabli, w związku z czym całość zaczęła się w niekontrolowany sposób obracać, od czego Gagarin o mało nie stracił przytomności. Podobnej akcji doświadczył Armstrong (ze Scottem) podczas misji do Ageny w Gemini - po połączeniu zestaw zaczął wirować, odstrzelili więc Agenę sądząc, że to ona powoduje problem, wówczas okazało się, że to jednak Gemini ma stale uruchomiony jeden z silników korekcyjnych od czego, po zmniejszeniu masy o Agenę, zaczął wirować tak szybko, że piloci mogli stracić przytomność. Armstrong, który już raz nieszablonowo uratował siebie (i samolot kosmiczny X-15), który przy powrocie odbił się od atmosfery, uruchamiając nie przewidziany do użycia w tej sytuacji system kontroli położenia - postąpił tak samo - wyłączył całkowicie układ sterowania na orbicie i użył niezależnego układu korekcji położenia w atmosferze, dzięki czemu ustabilizował lot i awaryjnie powrócił na Ziemię.
Wracając do Gagarina - kiedy w końcu plazma przepaliła kable, lot się ustabilizował, kapsuła wyhamowała na spadochronie, Gagarin katapultował się zgodnie z planem na wysokości kilku km - po czym najpierw okazało się, że otworzył mu się naraz spadochron główny i zapasowy (co jak wiadomo może być przyczyną nieszczęścia, jeśli nie ma się noża spadochronowego i
drugiego zapasowego spadochronu
), a kiedy sobie z tym poradził - okazało się, że nie może otworzyć zaworu łączącego skafander z ziemską atmosferą, nie miał więc czym oddychać i zaczął się dusić. Ale w końcu odkręcił i wszystko dobrze się skończyło
.