Co ciekawe w podobnym kierunku idą intuicje Neala Stephensona (jednego z ciekawszych żyjących pisarzy SF; bliżej mu do Dicka czy Gibsona, ale i z Mistrzem z okresu wizyjno-pokojowego wspólny język by chyba znalazł):
"– Och, PI i tym podobne rzeczy. Głównie. – Zakładał, że Finkle-McGraw jest na bieżąco z nowymi trendami i rozpozna skrót pseudointeligencji, a uczyniwszy to, doceni założenie wstępne Hackwortha.
Finkle-McGraw rozchmurzył się nieco.
– Wie pan, kiedy byłem chłopcem, nazywano to SI, sztuczną inteligencją.
Hackworth pozwolił sobie na cierpki i przelotny uśmiech.
– Cóż, świadczy to, jak mniemam, o zuchwałości każdej epoki.""Diamentowy wiek"
Przy czym jednak
liv wziął to od strony intencji twórców (wskazując, iż są - z samego założenia - podskórnie wredne, i wewnętrznie sprzeczne), podczas gdy N.S. sugeruje raczej, że za krótcy jesteśmy, by z tych naszych obecnych prób Rozum (godny tego miana) miał wyróść. (Inna sprawa, że bolszewicy - wedle samego marksowego dogmatu - też dostateczną
bazą nie dysponowali, by móc komunizm budować.)
Aczkolwiek w "Masce"
trochę inaczej to wygląda - tam zamiar za stworzeniem bohaterki stojący paskudny jest niemaskowanie (choć pewnie jakim frazesem na użytek poddanych przesłonięty), a i możliwości techniczne wystarczające. Może nawet za bardzo, bo przez to, że inteligencja nie-pseudo w efekcie się zrodziła, zaczyna się wkradać odruch autonomii. (Tu przypomina się i Trurl i jego
własna doskonałość.) Wniosek stąd płynąłby, że maszynowe dziecko (takiego Datę
startrekowego) może i da się kiedyś sobie zrobić, ale już sługę rozumnego - niekoniecznie. Jak pomyśli, to zawsze powie
non serviam.