Chciałbym napisać parę słów o wyprawie szóstej i Demonie Drugiego Rodzaju.
Może to dlatego, że mam pewną słabość do gatunku fantasy, ale już sam początek mnie oczarował:
"Od ludów Słońc Większych dwa prowadzą na południe szlaki karawanowe. Pierwszy, stary od Czwórgwieźdźca ku Gaurozauronowi, gwieździe bardzo podstępnej o zmiennym blasku, która przygasając do Karła Abbasytów się upodabnia, przez co zmylonym często zdarza się zapuścić na Pustynię Kirową a tylko jedna karawana na dziewięć cało z niej uchodzi. Drugi szlak, nowy, Imperium Mirapudów otwarło, gdy jego niewolnicy-rakietnicy przebili tunel na sześć miliardów pramil długi przez samego Gaurozaurona Białego."
Lem, gdyby chciał mógłby być drugim Tolkienem. Dobrze jednak że pozostał Lemem, bo Tolkien na pewno by go nie umiał zastąpić.
Jak zwykle wspaniałe wyczucie języka. Spróbujcie tylko poprzestawiać nazwy np: z Karła Abbasytów zrobić Karła Mirapudów a z Imperium Mirapudów - Imperium Abbasytów. Karzeł straci na tej zamianie swoją tajemniczą grozę a imperium - groźną potęgę.
A Czwórgwieździec i Gaurozauron, które samym brzmieniem wprowadzają w nastrój mitu i legendy? Można powiedzieć, że żadna z tych nazw nie jest przypadkowa i każda ma tu konkretne zadanie do spełnienia.
Całość ma w sobie też coś z pierwszego zdania pamiętnika Cezara: "Galia jest cała podzielona na trzy części z których jedną zamieszkują Belgowie, drugą Akwitanie, trzecią ci co we własnym języku zwą się Celtami a w naszym Gallami" (Lem chodził do szkoły w czasach gdy uczono tam jeszcze łaciny, czego trudno nie zauważyć gdy się go czyta). Jedyne co tu moim zdaniem trochę nie pasuje to "niewolnicy-rakietnicy" nieoczekiwanie frywolne na tle tak dobrze utrzymanej w stylu reszty.
Kto wie, może jest to zresztą celowe - wskazówka dla czytelnika, że ma do czynienia z parodią raczej a nie fantasy na serio.
Tyle o wstępie. Jeśli zaś chodzi o samego Demona Drugiego Rodzaju i sposobu w jaki załatwił zbója Gębona, to doznałem tu niemal szoku.
Ostatni raz czytałem to opowiadanie wiele lat temu i wtedy odebrałem je tylko jako naśmiewanie się z baraniego pędu do wiedzy bez żadnego głębszego celu i rozeznania, czyli całkiem dosłownie.
Teraz myślę, że chodziło tu raczej o pewne pomysły "hodowania informacji" jak np. te opisane w Summie. Lem chciał w formie żartobliwej przypowieści wykazać związane z tym problemy czy nawet niebezpieczeństwa. Ale mój szok spowodowany jest czymś zupełnie innym. Po prostu zdałem sobie nagle sprawę, że Demon Drugiego Rodzaju to nie żadna fantazja, choćby i naukowa, ale najrzeczywistsza rzeczywistość!
Wtedy gdy czytałem Cyberiadę po raz pierwszy nikomu (poza Lemem oczywiście) jeszcze się o nim nie śniło. Teraz zna go na codzień każde niemal dziecko w Europie i większej części świata. Tyle że pod kryptonimem WWW.
A kim jest zbój Gębon? Tu wolę opuścić zasłonę milczenia...