Szczęściarz. To już był trzeci, którego musiałem zakopać w ogródku
. Ale za to pierwszy, którego musiałem ekshumować - i to to dwa razy. Najpierw, bo zakopałem go sam w nocy przy latarce, żeby dziewczynom nie było przykro - to mi żona na drugi dzień kazała wykopać, że może to nie ten. Wykopałem, pokazałem, zakopałem. Znów następnego dnia córka przyszła z oczami pełnymi łez, że przecież ten kawałek ogródka gdzie spoczął mają zabrać pod drogę, to jak to tak, żeby pod asfaltem leżał. Dobra, wykopałem, przewiozłem na taczce z honorami na druga strone domu, zakopałem. Czekam na rozwój wypadków. Albo na policję - sprawa podejrzana, facet w nocy o północy zakopał przy latarce ciało, a potem jeszcze coś grzebał...
A rozpacz w domu taka była, płacz taki jak (jeśli kojarzycie) Sztur w
Dejavu łkał na grobie domniemanej matki. Aż się zapytałem, czy jak ja kopnę w kalendarz, to też tak będą płakać. Choć nie powiem, i mi sie łza w oku zakręciła...