Robio bzzz...
One latają, ja polewam wodą, żeby myślały, że deszcz i siadły, idę po pszczelarza, co mieszka obok, przychodzi z małą skrzynką, która zowie się rojniczką, skrzynkę tę podstawia pod rój, który ma postać sercowatą wielkości końskiej głowy pioko i strząsa go do środka z gałęzi. Jeśli matka wpadnie do rojniczki to stopniowo wszystkie tam wlezą, jeśli nie wpadnie, to zaraz widać gdzie jest, bo tam się tworzy od nowa kula. Potem pszczelarz wsypuje rój do pustego ula i voila.
Dziś na własne oczy widziałem zbawienne skutki apitoksynoterapii. Ponieważ pszczelarz nie założył tego zgrabnego ubranka z kapelutkiem i siatką to mocno mu się dostało. Z twarzy odganiał, ale na plecach to mu z 50 siadło - próbowałem szczoteczką je zmieść, ale czegoś nie były zadowolone i przyleciały mi to powiedzieć. Tak czy siak gość chodzi o kuli a po tym wszystkim odrzucił ją i spieprzał szybciej ode mnie w róg działki
. Ale
Te Deum nie śpiewał przy tym.