No cóż.. wnioski. Ta książka jest z lekka jałowa; jeśli chodzi o to, co sugeruje i jakie budzi nadzieje. Żyzna za to dla szukających potwierdzenia dla swojego krytycyzmu. To jest raczej antyksiążka - krytyka infrastruktury naukowej, krytyka rządowych programów wspierania nauki, wypaczonych światopoglądów naukowców...
Tak czy inaczej przyznam, że gdyby mnie osobiście przyszedł do głowy taki właśnie (jak w
Głosie Pana) pomysł na fabułę książki, tj. że na Ziemię przychodzi sygnał, nikt go nie potrafi rozszyfrować, koniec książki; to nawet bym takiej książki pisać nie zaczął; stwierdził bym bowiem niechybnie, że rozciągnięcie tego na więcej niż 10 stron byłoby sadyzmem. Tym bardziej, gdyby zrobił to nawet teraz jakiś debiutant, to po przysłaniu komputeropisu do Wydawnictwa Literackiego stałby się papier ten, po odwróceniu kartek na lewo, brudnopisem portiera. (Abstrahując od tego, czy z nie dzieje się tak z wieloma innymi...).
Ale Lem, mając dobrze ugruntowaną pozycję i status , mógł sobie bez problemu taki voyage w świat krytyki nauki zafundować. I owszem: ze świetnym rezultatem...
Warsztat literacki potrzebny był o tyle, by fabułę ładnie do tego dokleić, choć na pierwszym planie stawiać jej nie było potrzeby. Następnie wypadało sprokurować Hogharta -
alter ego Lema, który będzie reprezentował jego pogląd we większości spraw, oraz kilka innych postaci, które tam, gdzie Lem albo nie był zdecydowany (znaczenie sygnału) albo nie chciał absolutyzować swojego poglądu, kładły Hoghartowi kłody (Prothero, Rappaport) żywo z nim dyskutując.
Dodam jeszcze, że całość, gdy już pogodzić się z tym, że MaVo to tylko pojemnik, w którym dostajemy
Lem's POV on the matters, czyta się bardzo przyjemnie. Bynajmniej się nie nudziłem. Myślę, że najbardziej w książce podobały mi się rzeczy, których się tam nie spodziewałem, a więc opisy wspomnień Hogharta, opisy postaci - rzekłbym nawet, że zbyt głębokie. Kogóż bowiem obejdzie motywacja takiego, dajmy, Baylone'a? Cóż on zdecydował? Ot, robił co mógł, aż mu Waszyngton odciął wodę, i tyle. Wartoż było więc taki background smarować wszystkim po kolei? No... chyba tak, bo jak mówię, opisy czytało się fajnie:) Ale nie ukrywam, że chętniej bym tę paczkę świetnie nakreślonych naukowców zobaczył na pokładzie Kosmokratora z
Astronautów, niechby tylko lecieli na Wenus w jakimś bardziej fantazyjnym celu, niż w owych
Astronautach stało. Tam, de facto, także był motyw komunikatu od pewnych Nadawców...
(Ale niech nikt nie liczy na koligacje).
Acha: bardzo podobał mi się Swinburne
---
Ot, pewnie niedługo
dzi będzie pisał takie książki, bo skoro ma alergię na beletrystykę...