Jest bowiem mylące, jako, że nie precyzuje jaki procent szczepionych się zaraża, a jest on w wypadku Spikevaxu niewysoki gdyż wakcyna ta daje ochronę przed infekcją bezobjawową na poziomie 72,7% (przed objawową znacznie wyższą).
A co, infekcja bezobjawowa to to samo, co brak infekcji, zarażenia?
Logicznie rzecz biorąc, chyba tak właśnie ma być. W pierwszym przybliżeniu: im szybciej wirus namnaża się w komórkach, im więcej cząstek wirusowych w organizmie - tym cięższe są objawy choroby. I vicevers. Ale czy to krnąbrne wirusisko ma coś wspólnego z logiką?
Niezupełnie jasne, czy szczepionka chroni przeważnie przed infekcją, czy tylko przed objawami infekcji. W szczególności w przypadku delty. Czy da się wyobrazić sytuację, gdy w organizmie zaszczepionego wirus gwałtownie się namnaża, sięgając b. wysokich liczb, a tymczasem "bezobjawowy" pacjent beztrosko łazi i zaraża kogo popadło?