Tymczasem dowiedziłem się, że cakiem niedawno żył na naszej ziemi prorok:
http://www.wprost.pl/blogi/wojciech_wencel/?B=1183 Z całym szacunkiem do zmarłego Prezydenta (do którego za życia miałem stosunek ambiwalentny tzn. pewne rzeczy w nim szanowałem, inne mnie w nim mocno drażniły), z całym zrozumieniem, że żal sklania do nieprzemyślanych wypowiedzi, słowa o nowym proroku, którego Bóg nagrodził epicką śmiercią, to już "lekka" przesada.
Przyznam zresztą szczerze, że kiedy oglądam oznaki szacunku okazywane ofiarom minionej katastrofy (zwłaszcza tym najwyższym), a konkretnie: niektóre tegoż szacunku przejawy, to mam wrażenie, że robi się jakiś zdumiewający kult jednostki, jakaś zbiorowa histeria; i nie mówię tego złośiwie, bo mimo udzielania się na "Spieprzajdziadu" (co uważałem za uprawnioną krytykę osób, które zapowiadając wyższe standardy moralne w polityce upoważniały, poniekąd, do tym dokładniejszej analizy i bardziej szczegółowej krytyki swoich poczynań) nie postrzegałem braci Kaczyńskich (i ich świty) jako kanibali
or something, i dzwiło (oraz niepokoiło jako brutalizacja dyskursu publicznego) mnie zarówno doklejanie im wyłącznie czarnej "gęby", jak i podobne PISowskie (a konkretnie radiomaryjne) demonizwanie Tuska. Wkurzało mnie czasem, że z tych nieszczęsnych "Kaczorów" robi się już samo zło (jakby istniały diabły wcielone i czyste ideały), tak samo wkurzało sugerowanie, że Tusk to zdrajca i potwór. Uważałem, że taka polaryzacja (zwłaszcza w wykonaniu partii, które parę lat temu zapowiadały koalicję, i liderów, którzy byli kiedyś kolegami z PC) jest robieniem krzywdy społeczeństwu i wpychaniem go na siłę do skłóconych, patrzących na siebie ze strachem i pogardą obozów. Rozumiałem czemu obie partie tak robią, i jaki wymierny interes w tym mają, ale uważałem, że podjęły grę skrajnie nieodpowiedzialną.
Oznaki zbiorowej żałoby wydawały się szansą na jakieś zasypanie tej przepaści, zwłaszcza, że zginęli przedstawiciele wszystkich 4 partii obecnych w parlamencie, jednak teraz, gdy widzę jak ze zmarłego Prezydenta robi się teraz nowego "santo subito", polską lady Di, mam wrazenie, że jest to - szczerze mówiąc - nowe urągowisko rozumu. I, że jeśli ów kult nie jest (na co mam nadzieję) przelotną histerią, po której nastąpi wyciszenie, to coś złego się dzieje z ludźmi.
(Aha: jakby kto pytał, to mam na chałupie flagę z kirem, w końcu zginął przywódca mojego państwa.)
ps. mam nadzieję, że analizowałem zjawiska społeczne w sposób - na ile umiem - obiektywny, jeśli się nazbyt rozpolitykowałem, i pogrążyłem w doraźności, to przepraszam...