Ehm... to w sumie nie wiem... ta okładka z ,Wizji..'... to ją tak.. uhm.. rozumiesz no...
na surowo?
Czy może np. soliłaś.. bo wiesz, nic tak nie robi jak dobra okładka podrzana do 150 st. Celsiusza, z odrobiną roztopionego masełka, wiórkami kokosowymi, cukrem pudrem. No chyba że ktoś woli koszerne (ale to nie mogą byc wtedy byle jakie książki) albo coś bardziej swojskiego. No to wtedy zapodajemy skwareczki aż się kod kreskowy zarumieni, a potem przypalamy od grzbietu na wolnym płomieniu, lekko ugniatając.
MOżna także, jeśli okładka nie jest za gruba, zrobic z niej farsz do bażanta albo wkładkę do sernika. Swego czasu nawet, jak były na wsi świniobicia, to ponoc, rozumiesz, wszystkie encyklopedie z bilbiotek zniknęły (ale tylko te w miękkich okładkach). Encyklopedii tych nigdy nie odnaleziono...
A tak na poważnie: nie jedz okładek celofanowych, bo może twoje kobiece piękno na tym ucierpi. Ale jak będą z papieru czerpanego o niskiej gramaturze, to po prostu cud natury, delikatne jak różane płateczki.
Arevoir...