Czytam akurat Thorwalda "Stulecie detektywów" i trafiłam w takie coś:
Rok 1750...Henry Fieldingowi "udało się przekonać sekretarza stanu w MSW, że Londyn jako jedyne miasto bez policji ma wszelkie dane po temu, by stać się zakałą cywilizowanego świata. Uzyskał potajemne fundusze z Secret Service i tymi pieniędzmi opłacił tuzin pomocników. Przyodziać ich w mundury oznaczałoby rewolucję, wyposażył ich zatem tylko w czerwone kamizelki, pod którymi nosili pistolety. Ponieważ siedziba Fieldinga jako sędziego pokoju leżała przy Bow Street, jego ludzi przezywano "Bow-Street-runners" i niepostrzeżenie zostali oni prawdopodobnie najwcześniejszymi funkcjonariuszami policji kryminalnej na świecie. [...] "Runnersi" inkasowali również, gdzie tylko mogli, "krwawe premie" za ujęcie sprawcy i niektórzy spośród nich nie wahali się obciążać przed sądem niewinnych, jeśli winni sowicie im za to płacili."
Luźne skojarzenie, ale jakoś pasuje mi na zaczontek;)