A mię się wydaje, mojściewy, że to jest raczej pewne obejście sprawy. No bo istnieć, żeby istnieć? Uhm... pozwólcie że wyjaśnię - np. wirusek komputerowy też istnieje po to, by istnieć, do tego się rozmnażać i zachowywać lub ewoluować. Ale czy po to został on stworzony? tj. czy właśnie to bylo intencją programisty?
Ok ok, pewno myślicie, że ja tu w stronę bogów steruję. Otóż wcale nie. Chodzi mi raczej o to, że z puntku widzenia samej żywej istoty jej celem jest właśnie istnieć & that's it. Ale obiektywnie rzecz biorąc? Wyobraźmy sobie że żywi nie jesteśmy, tylko jesteśmy tam jakimś panteonem sił natury, rozpartym na obłoku międzygwiezdnego pyłu, i swoimi dziwnie zanimowanymi myślami zastanawiamy się nad sensem życia tych, jakichś tam ludków skaczących po ziemi? I jak? Jak wtedy to wygląda?
Może tak samo?
A wracając do tematu wątku: czyż śmierć nie jest konieczna dla ewolucji gatunku? Jeden ogranizm nie może się modyfikować na chodzie. Np. nikt sobie koloru skóry lub liczby rąk (na większą [przepraszam, wiem że to drastycznie]) nie zmieni, trzeba raczej umrzeć w setkach tysięcy powtórzeń, by tego typu zmiana dokonała się na drodze ewolucji. Zatem śmierć i wymienność pokoleń umożliwia doskonalenie się gatunków - tak to wygląda z punktu widzenia czysto biologicznego. Bez żadnej metafizyki.
Choć proszę czasem nie zrozumieć, że ja metafizykę odrzucam.