Tzn. któryś filozof nadążył za biologią i np. rozumowo bez doświadczeń przepowiedział, w którym miejscu tych częściowo autonomicznych procesów zachodzących w mózgu powstaje świadomość? W ogóle któryś rozumowo dotarł do tego, że są takie rozłączne procesy, nim okazała to biologia?
Biologia nie ma absolutnie nic do powiedzenia na temat świadomości. Jedyne co potrafi póki co stwierdzać, to uszkodzenie jakiego fragmentu mózgu może się wiązać z takimi to, a takimi, stwierdzalnymi metodą behawioralną bądź przez introspekcję (wywiad z pacjentem), zmianami w zachowaniu/świadomym odczuwaniu.
Póki co nie potrafimy sobie wyobrazić przekroczenia tej granicy: kiedy to nauka mogłaby zacząć badać świadomość, a nie mózg. Obrazowo jest to analogiczne do tego, jakby chciało się zrozumieć książkę opisując stosunki liter, wyrazów, zdań itd.
Natomiast fakt istnienia rozłącznych procesów był podejrzewany od Bóg wie jak długiego czasu. Neurobiologia to raczkująca dziedzina. Liczona w dziesięcioleciach. Nie ma więc potrzeby cofać się nie wiadomo ile, ażeby pokazać, że podejrzewano takie mechanizmy na długo przed zaistnieniem neurobiologii: wystarczy wspomnieć Freuda. To, że takie procesy istnieją, jest zresztą samooczywiste w introspekcji.
A co ma piernik do wiatraka? Można nie rozumieć twierdzenia Pitagorasa ale można je stosować. Jest dowód. Wywód filozoficzny można rozumieć, ale nic z niego nie wynika w kwestii zrozumienia jak fizycznie funkcjonuje świadomość.
Oczywiście, że nie wynika, bo filozofia to nie nauka pozytywna. Tyle, że Ty chyba nie bardzo widzisz, że każda nauka pozytywna przeprowadza swoje badanie w jakichś ramach, a nie jedynie kolekcjonuje oderwane fakty. Same te ramy nie dotyczą empirycznych faktów, lecz są próbą tych faktów koordynacji. Opierają się o rozmaite przeczucia, hipotezy, wyobrażenia, przekonania o tym jak się rzeczy mają itd.
W dodatku nawet jeśli dany obszar jest już zbadany w tym sensie, że umożliwia praktyczne wykorzystanie wykrytych prawidłowości (teoria się sprawdziła, koordynacja danej dziedziny fenomenów się powiodła i wydaje się sprawdzać), nadal nie traktujemy tutaj nauki jedynie jako "przepisu na ciasto", lecz mamy pewne wyobrażenie o tym, czego te prawidłowości dotyczą.
Gdybyś badał książkę jako zbiór znaków, to użyłbyś matematyki do ujęcia rozmaitych stosunków. Mógłbyś wykryć jakieś prawidłowości. Z tego jednak absolutnie nic by nie wynikało, gdybyś nie potrafił nadać im jakiegoś znaczenia. Książka jest tutaj dobrym przykładem, bo jej zbadanie w powyższym sensie, nie niesie żadnych praktycznych skutków, a więc pokazuje czym jest płasko rozumiana nauka w oderwaniu od technicznych zastosowań: próżnym opisem, zbiorem oderwanych, nic nie mówiących faktów.
Zaznaczę tutaj, że dokładnie taka sytuacja ma miejsce w Solaris, gdzie wynika nie z tego, że przestają działać nasze narzędzia opisu, ale właśnie z tego, że nie potrafimy opisom nadać sensu, bo właśnie nasze filozoficzne kategorie nie przystają do rzeczywistości Oceanu.
W nauce, a już szczególnie tej związanej z badaniami nad mózgiem, umysłem itp. filozofia jest nieustannie obecna i bardzo często bywa czynnikiem napędzającym. Nauka to proces kulturowy, a nie - jak zdajesz się uważać - jakiś oderwany od reszty ludzkiej myśli proces samowyjaśniania się rzeczywistości przez empirię.