A, faktycznie, postawiłeś taką tezę warunkowo. Więc i w trybie warunkowym bronić jej możesz .
Nie mogę niestety. Zbyt prawomyślny jestem, nie wolno mi łamać prawa, tym bardziej rzymskiego
Dura lex, sed lex, jak wiadomo
Widziałbym jednak pewną filozoficzną różnicę pomiędzy Lemem a neokantystami. Mam wrażenie, że Mistrz raczej przytaczał ich poglądy, niż się pod nimi podpisywał.
Oczywiście. Żartowałem tylko
No właśnie. A to już sugeruje - w wypadku autoewolucji - nie ruch w jakąś (nieokreśloną, z przyczyn jw.) górę, a wpełzanie w rozmaite (nawet jeśli nie wszystkie) nisze (gdzie każdy postludź, czy robot, będzie swój ogonek chwalić).
No niby tak jest... A czym w takim razie różni się świadoma autoewolucja od rzekomo bezmyślnej, pozbawionej świadomości ewolucji naturalnej, biologicznej? Skoro tak samo „wpełza w rozmaite nisze”?
Albo inaczej: skoro „wpełzanie w niszy” jest immanentną cechą dowolnego rodzaju ewolucji, także i jej „świadomej” wersji, czy możemy zdecydowanie twierdzić, iż ewolucja naturalna jest całkiem pozbawiona świadomości? Czyli nie jest kierowana przez rozum? A może nawet Rozum?
Marginesem, podoba mi się słówko
ludź. Od razu przypomina się wymyślona przez Nietzschego
Menschin – mniej więcej „człowieczyni”, a może też „ludzini”
Jest jednak - jak tak filozofujemy - i gorsza opcja, że cząstki zwane elementarnymi (powraca nam tu kuchennymi drzwiami, wyegzorcyzmowany, jak się zdawało, przez Plancka*, Zenon z Elei) da się jednak dzielić w nieskończoność...
Nie wiem, czy w ogóle
correctly jest mówić o dzieleniu cząstek. Bo jedno i to samo, jak by tu się wyrazić..., zjawisko natury mozna interpretować różnie - jako cząstkę, jako falę, jako jedno- lub dwuwymiarową strunę i jeszcze może na tysiąć sposobów.
jedynym pewnikiem pozostanie pusta przestrzeń...
Pewnikiem? Hm... A jaka przestrzeń? Euklidesa, Riemanna czy Łobaczewskiego? Ile ma wymiarów?
Cała dotychczasowa mądrość (praktyczna) zasadza się na robieniu w tego, co się da... Jeśli być myszą, to chyba lepiej* być taką, która ryknęła .
* W sensie praktycznym.
W sensie praktycznym – tak. Ale, jak Ty sam słusznie napisałeś, my tu filozofujemy, a filozofia od praktyki oj jak daleka jest
Nie drwię i się nie śmieję. Tylko pytam jak to niby działa.
Ech, olka...przysięgam na brodę Proroka, oddałbym ostatnią koszulę, żeby wiedzieć, jak to naprawdę działa...
Oszukani? Ja nie. Mnie pasuje ta samotność - bez kłamstwa i hipokryzji.
Pasuje? Hmmm...
Co do mnie, nie powiedziałbym, że samotność, w sensie brak w naszym świecie Opatrzności, która zaopiekuje się chłopczykami i dziewczynkami, mi pasuje. Raczej, wobec braku innego wyjścia, muszę pogodzić się z faktem. A jednak, razem z Wilkiem Larsenem, często zazdroszczę tym, kto żyje złudzeniami.
Mówił dalej, a w głos jego zaczęła się znów wkradać łagodna i poufna nuta.
— Trudno uwierzyć, ale ja czasami łapię się na tym, że chciałbym nie widzieć
rzeczywistości i także żyć fantazjami i złudzeniami. Są one oczywiście
błędne, zupełnie błędne i przeczą zdrowemu rozsądkowi, a jednak rozsądek
mówi mi, że niezależnie, czy to błędne, marzyć i żyć złudzeniami jest wyższą
rozkoszą. A ostatecznie nagrodą za życie ma być rozkosz. Inaczej jest ono bez
wartości. Mordować się w życiu i nie mieć za to nagrody — to gorzej niż umrzeć.
Kto czerpie najwięcej rozkoszy, ten żyje najintensywniej, a wasze sny i fantazje
mniej was niepokoją i więcej dają zadowolenia niż mnie moje fakty.
Potrząsnął głową w zadumie.
— Często wątpliwa, co najmniej wątpliwa, wydaje mi się wartość rozsądku.
Sny muszą być bardziej istotne i zadowalające. Rozkosz emocjonalna jest pełniejsza
i trwalsza od intelektualnej, pomijając już to, że za przeżycie intelektualne
trzeba płacić melancholią. Tymczasem rozkosz emocjonalna wywołuje
najwyżej zmęczenie zmysłów, które szybko przychodzą do normy. Zazdroszczę
wam, jakże zazdroszczę.A Ty, olka, nigdy nie zazdrościsz?
Dlatego, że mi odpowiadasz a nie przekazujesz swoich postów przez Wybrańca - owszem, możesz nie być jednym LA, może być was dwóch, trzech, możesz nie być z Odessy...ale istnienie kogoś, kto używa znicka LA jest niewątpliwe.
Cóż, brzmi przekonująco, olka. Już prawie sam uwierzyłem we własne istnienie
Ale trudno podawać jako argument na istnienie czegoś (celowości ewolucji), przykład z wymyślonej historyjki (bystry) - nawet jeśli jest ona tak rewelacyjna jak Wizja lokalna;)
Hm... ja bym nie nazywał
Wizję „wymyśloną historyjką”. Moim zdaniem, to bynajmniej nie bajeczka, a raczej artystyczna interpretacja pomysłów filozoficznych autora. Owa bystrosfera świetnie łączy się z
Summą, jest ilustracją jednego z możliwych „pozamózgowych systemów informacyjnych” i „języków sprawczych następnego rzutu”.
Zresztą, skoro tak uważasz, olka, oczywiście cofam mój przykład z bystrosferą
Pisałam już: czy byt bezosobowy, bezmyślny, bez świadomości może coś planować? Czy ów cel musiałby zostać zaprogramowany przez Twórcę czyli boga?
Ponawiam:
Mówiąc zatem, że ewolucja rozpoczęła tak a tak, że robiła to a to, personalizujemy pozbawione nie to że osobowości, ale nawet celu pierwsze pełzania procesu samoorganizacji
Jak Ty słusznie pisałaś, kwestia celowości ewolucji w istocie sprowadza się do kwestii istnienia Stwórcy. Zatem dowolny argument na tę celowość byłby jednocześnie argumentem na istnienie Boga.
Nie jestem na tyle zuchwały, żeby usiłować dowieść to, czego nie udało się dowieść Kantowi, Tomaszewi z Akwinu i innym wybitnym.
Tym bardziej,
Summa to nie
Wizja, i cytat z niej chyba jak najbardziej może służyć argumentem na bezcelowość ewolucji?
Tak-siak wniosek jest jeden: o czym byśmy nie rozmawiali wszystkie drogi prowadzą do Rzymu czyli kończymy na Stwórcy;)
Odniosłem wrażenie, że ten temat drażni Cię, olka.
Jeśli tak, w każdej chwili gotów jestem umilknąć i nie powracać więcej do tego przedmiotu
A jednak istnieją jeszcze pszenica, bez i Orchidáceae. Hmm.
Swann i Odeta bez katlei? Hmmm.
Bez katlei...bez katlei... A, zapewne masz na myśli „język umowiony” proustowskich kochanków?
"Faire cattleya"? "Robić katleę"?
Nawiasem, język jak najbardziej sprawczy
W końcu jak mam kota, to najpierw w jednych, a potem w drugich drzwiach musiałem założyć okrągłe gałki zamiast klamek, bo najpierw nauczył się otwierać jedne, a potem udało mu się uogólnić pojęcie klamki na resztę drzwi i otwiera wszystkie. Z tego powodu, żeby nie stała mu się krzywda, założyłem te gałki (jakby np. żonie do szafy wlazł, to mogłaby mu się stać ). Potem rozpracował tymczasowe zabezpieczenie w drzwiach suwanych i musiałem założyć zasuwkę. Póki kot nie stanie się równie inteligentny jak ja zawsze z nim wygram, chyba, że zapomnę zamknąć (w jego kategoriach można wówczas mówić o cudzie ).
Oj, ja też jestem miłośnikiem kotów, maźku
Chyba widziałem fotkę Twego ulubieńca gdzieś na forum, nie pamiętam w jakim wątku. W obroży w kształcie lejka, jeśli się nie mylę. Czy to ten?
Proszę pogłaskaj futrzaka w moim imieniu
Odnoszę się tu do sytuacji np. takiej, że nauczymy się stwarzać takie bąble, w jakim sami tkwimy. Ale, przynajmniej z punktu widzenia obecnej fizyki, do tego bąbla już, od chwili jego stworzenia, nie mamy wstępu, jest poza naszym horyzontem zdarzeń (i vice versa). Nie będąc "prawdziwym Bogiem" stworzymy coś, wewnątrz czego może z czasem powstać LA i maziek i będą ze sobą prowadzili uczone dysputy a my nie będziemy mieli na to żadnego wpływu, ani nawet nie będziemy nic wiedzieć o tym, tak samo zresztą oni o nas. Taki modekl sobie zrobiłem na Twego stwórcę niebędącego Bogiem.
Widzisz, maźku, nasze poglądy różnią się chyba tylko definicją pojęcia „prawdziwy Bóg”. Wyobrażam sobie Boga (o ile to w ogóle możliwe) dokładnie tak jak Ty opisałeś – jako Kreatora, Stwórcę świata, nie zaś jako Wszechmocnicę, Opatrzność, Zbawiciela itd. Uważam takiego Boga za "prawdziwego". Moim zdaniem, nie warto wymagać i oczekiwać od Niego więcej, niż On jest w stanie dać. Wszechmocy i wszechobecności np., albo opieki nad każdym robakiem i każdym Ohydkiem. Stworzył nasz „bąbel”, zaprogramował precyzyjnie stałe fizyczne, tak żeby gwiazdy paliły się, mgławice się obracały i życie mogło powstać – i dobrze, i dzięki...Bogu
Sądzę, wszystko jedno, pisać słowo "stwórca" z małej czy z wielkiej litery. Uważać go za Boga czy też nie - kwestia definicji, bo innego Boga, obawiam się, nie ma...
Zresztą nie wiem...i tak naprawdę nikt nie wie...chciałbym się mylić...