Ok no to jechał. Po miesiącach zmagań zakończyłem lekturę mojego wydania
Cyberiady i bardzo mi z tym faktem miło. Nie dlatego, żeby lektura była nieprzyjemna, wręcz przeciwnie. Przyjemna jest bardzo, a i głęboka tak dalece, że trudno nie poświęcać jej odpowiedniej uwagi i czasu - a to właśnie z niedomiaru tego drugiego problemy moje z nadążaniem wyniknęły
Lepiej jednak późno niż wcale.
Utknąłem na dobre w Maszynach Opowiadających Króla Genialona, i nie dziwota, zważywszy na długość tej miniaturki. Toż można by to wydać w formie osobnej, niegrubej może, ale słusznej, nowelki. Sama osnowa (konstrukcja z królem i maszynami) jest tu tylko pretekstem do opowiadania krótkich a uciesznych historyjek, zgrabnie wszystko w całość łącząc i dając Lemowi możliwość wysypania z wiadra pomysłów szczodrze i niezobowiązująco - bowiem każdy pomysł można zamknąć po dwóch akapitach, przechodząc do innej opowieści (czy też opowieści o opowieści)... Wspominając to wszystko łatwo złapać się (za głowę i) na tym, że człowiek nie bardzo wie co tam kto komu opowiadał, czy dana historyjka była fragmentem opowieści maszyny, czy nie,etc. Nie ma tu potrzeby streszczać całego opowiadania, może napiszę, że mnie osobiście najbardziej trafiła do gustu historia króla Rozporyka i Chytriana, który mu również maszyny opowiadające, tfu. generatory snów, skonstruował. Sny owe były bardzo ciekawe i pouczające.
Cyberiada jest potężną porcją zawoalowanych krytyk różnych postaw filozoficznych, systemów dogmatycznych, życiowych postaw et cetera. W Rozporyku rozpoznajemy tudzież karykaturę różnych możnowładców, cechujących się tchórzostwem, chutliwością i nieufnością, kurczowo się władzy trzymających i spisków wszelakich panicznie się bojących. Tym weselej jest nam w trakcie lektury przekonywać się jakie słabości to indukuje, i jak się kończy. Rozporyk w końcu ląduje w iterowanym matriksowato ciągu snów, uwarzonych zacnie przez Chytriana, z którego wyjścia nie tylko nie potrafi znaleźć, ale nie potrafi nawet stwierdzić, czy już je znalazł... Choć - co wcale możliwe - Chytrian mógł wcale żadnego snu mu nie zaimplementować. Wmówił mu jeno, że rzeczywistość jest snem zawartym w maszynie, a król, przekonany o prawdziwości tej tezy (wpadł był już bowiem w tryb śnienia, za sprawą przygód swych poprzednich) nie pragnął niczego innego niż przebudzenie.
Mamy także Majmasza Samosyna jako przykład realizacji ulubionych przez Lema stochastycznych procesów samostwróczych...
Bardzo urzekła mnie i ubawiła
Altruizyna, przeczytana jednym tchem - nie ma to jak lektura w PKS-ie. Bawiłem się wręcz rewelacyjnie. Lem zawarł w opowiadanku potężną dawkę rozważań na temat pojęcia
szczęścia, zadając sobie pytanie - czym właściwie ów stan jest, jak go osiągnąć, i jak ułatwić osiągnięcie go innym. Wszelako wnioski, do jakich dochodzi, są raczej druzgoczące. Okazuje się bowiem, że szczęście jako takie jest sprawą na tyle zindywidualizowaną. że nie można masowo uszczęśliwiać ludzi, licząc na to że pewien uniwersalny fakt będzie dla nich wszystkich pozytywem; równie bezcelowe jest także próbowanie budowania między innymi pewnego uniwersalnego braterstwa... etc. Przedstawione przez Lema poglądy członków rasy NFR (zwiążki z RFN wydawały mi się raczej nieważne... choć może i ukryta krytyka przesytu kapitalistycznego... ale czy ja wiem) po raz kolejny okazały się powtórzeniem tez w Lema rozważaniach o doskonałości częstych - że 'jak się może wszystko, to można jedynie robić nic', czy też że spełnienie generuje anemię.
Sama tytułowa Altruizyna i jej historia, to zabawa wręcz fenomenalna. Z pomysłu zdawać by się mogło szlachetnego zrodzona substancja okazała się nie tylko szkodliwa, ale wręcz niemal zabójcza dla cywilizacji... Gdyby przecież zarzucić tym prochem kraj cały, to zostałoby zeń pogorzelisko wypalone dziesięć metrów wgłąb ziemi, po którym ewentualnie błąkałaby się garstka niedomarłych onanistów czy żywiących się mrówkami samocierpiętników. Wizja wręcz przerażająca... a pomysł jakże szczytny
Zawarto także wiele krytyki postaw, np. konsumpcjonizmu czy dewocji (rasy Demencytów i Amencytów w opowieści Bogotronu), czy także wspominki o tym, jak to ulubiony przez Lema ślepy traf okazuje się jedyną przyczyną i sensem ostatecznym rzeczy.
I tyle...
Czy ma sens wypowiadać się w sensie podsumowania o całej
Cyberiadzie? Myślę, że nie byłbym w stanie w tak krótkiej formie. Jest to zbiór opowiadań głęboki i szeroki, choć trzeba powiedzieć, że raczej to drugie niż pierwsze. Mam na myśli to, że w bogactwie pomysłów, przykładów, żartów i anegdot można się nietrudno zagubić na amen. Fakt, że czytałem książkę przez kilka miesięcy, jednakże nawet z opowiadań które doczytywałem teraz trudno jest mi wyłowić i przypomnieć sobie konkretne np. nazwy planet, czy też bohaterów, lub kompletne ciągi przyczynowo skutkowe albo konteksty wszystkich wydarzeń. Mam w mózgu kogel mogel przyrządzony z robocich ciał, osnuty fabułami tak śmiesznymi jak pouczającymi, które, będąc spójne i praktycznie bez wady, są jednak tak liczne i nieprzebrane, że nijak inaczej niż taka bezładna plątanina w pamięci mojej jawić sie nie mogą...
Cóż, jest to jednak stan piękny