niedopatrzenia w wewnętrznej logice świata przedstawionego...
boji się ona;D
2. kto by się czepiał Mistrza o szczegóły ;)Otóż to!
3. a w starożytnym rzymie to jak było?Fajnie !
ZaczynamyUhm, ta... no dobra... Czas się rozejrzeć za książką... ::)
Cytujboji się ona;D
1. nie pamiętam cytatu z 10-20% niezbetryzowanych :o
a jeżeli już to chyba na takiej zasadzie, ze ludzie teraz bardzo długo żyją i nie dało sie na starość betryzować, hmm...
2. kto by się czepiał Mistrza o szczegóły ;)
3. a w starożytnym rzymie to jak było? :D
CytujCytujboji się onaI jeszcze mi się nasunęło w ramach "czepiania się Mistrza":
- jakim cudem w takim społeczeństwie z obsesją na punkcie bezpieczeństwa, w którym są szybsze, wygodniejsze, łatwiejsze w użyciu i niezawodne gildery możliwe jest posiadanie i używanie niebezpiecznego samochodu? I to bez wmontowanych np., czujników nie pozwalających zjechać z drogi...
No jak to? Przecież miały czarne skrzyneczki czy coś, które pochłaniały energię kinetyczną podczas wypadków, tylko że Hal znalazł taką i celowo wymontował.
Albo mi się coś pokićkało.
CytujCytujCytujboji się onaI jeszcze mi się nasunęło w ramach "czepiania się Mistrza":
- jakim cudem w takim społeczeństwie z obsesją na punkcie bezpieczeństwa, w którym są szybsze, wygodniejsze, łatwiejsze w użyciu i niezawodne gildery możliwe jest posiadanie i używanie niebezpiecznego samochodu? I to bez wmontowanych np., czujników nie pozwalających zjechać z drogi...
No jak to? Przecież miały czarne skrzyneczki czy coś, które pochłaniały energię kinetyczną podczas wypadków, tylko że Hal znalazł taką i celowo wymontował.
Albo mi się coś pokićkało.
No racja, racja... Okazuje się, że techniczne szczegóły i zajęcia w stylu odkręcania śrubek i montowania albo wymontowywania czegoś nie docierają do mnie nie tylko w życiu, ale nawet w książkach :P
Ale z tym samochodem, to już było czepianie... To, co mnie najbardziej uderza w tej książce, to jakieś straszne przyspieszenie procesów społecznych - z jednoczesnym ich zatrzymaniem praktycznie bez zmian w niektórych miejscach:
- ludzie nie rozumieją swych dziadków, ale jeżeli chodzi o miłość i seks to "rewolucja" w pojmowaniu polega na tym, że małżeństwo może być na próbę... kurczę, w XIV w. na francuskim dworze byli bardziej pomysłowi ;)
- Hal spędził 127 lat w kosmosie i nie może odwyknąć od swetra i koszuli? wyobraźcie go sobie ganiającego w tym stroju po rakiecie... ;D
PS
Sądząc po temperaturze dyskusji, chyba pora na zadanie pomocniczego pytania, jakie często padało na zajęciach z poetyki:
"Czytali państwo tekst?"
Hal spędził 127 lat w kosmosie i nie może odwyknąć od swetra i koszuli? wyobraźcie go sobie ganiającego w tym stroju po rakiecie... ;D
No i zaczęli bez Maźka... oj, czuję, że to się żle skończy... ::)Już ostrzę noże...
Bardzo mi sie podobał opis świata który zastał powracający, Lem włożył wiele wysiłku, aby stworzyć sytuację bezradności faceta, przecież wykształconego i z górnej półki umysłowej, wobec nowinek, których zupełnie nie rozumie, nie wie po co są i jest tym przerażony.
Szczególnie uderzył mnie opis architektury, bo Lem wyeksponował tam odwieczne dążenie - sklepienie o jak największej rozpiętości, niewiadomo z czego, niewiadomo czym podtrzymywane.
w tej warstwie książkę czyta się dziś podwójnie ciekawie, bo wiele "znaczników kulturowych" wówczas przez Lema uważanych za stałych i będących dobrym odniesieniem dla opisu zmian w tym nowym świecie już dziś dalece się zmieniło. Sprawy męsko damskie itd. np.
Lem (to moja osobista opinia) bardzo szybko doszedł do wniosku, że oświecenie, kultura, wychowanie itd. spływają po człowieku jak woda po kaczce. Że czymkolwiek będzie się zachwycał, jakich oper nie słuchał jak przyjdzie co do czego weźmie siekierę i zarąbie sąsiada, bo jego pies nasrał mu na wycieraczkę. Lem doszedł więc do wniosku, że o ile w kwestii wykształcenia rozwój jest możliwy, o tyle w kwestii mentalności treba jakiegoś dopalacza - i stworzył betryzację.
Kwestie męsko-damskie w wykonaniu Lema - przyznaję - zwykle mi się nie podobają. Tzn było OK w Solaris, także zakończenie Szpitala jest OK - ale tutaj to jakieś nienaturalne wyszło.
W ogóle u Lema charakterystyczny jest rys takiego odstającego samotnika, z lekka niedopasowanego, który nawiasem mówiąc bardzo lubię.
Może tyle, że czepiacie się ::) Bo np. to 127 lat to wg. mnie całkiem sporo czasu, pamiętajmy, że telefony komórkowe i internet istnieją znacznie krócej, a przecież już zdążyły "wrosnąć w społeczeństwo". No ale dajmy temu spokój.
Bardziej raziła mnie raczej w tej książce naiwna (tak, to chyba najodpowiedniejsze słowo), prawie że utopijna wizja świata, w którym nikt nic nie robi, nie ma biedy, wyzysku, ciekawe czego jeszcze? Pewno wszyscy są wolni, równi i szczęśliwi 8-) Nie powiem, żeby mi to czegoś nie przypominało :P
W praktyce to powinno być raczej 10% żyjących w dostatku i reszta harująca na nich, jesli już tego typu ustrój chcemy wprowadzać
CytujBardzo mi sie podobał opis świata który zastał powracający, Lem włożył wiele wysiłku, aby stworzyć sytuację bezradności faceta, przecież wykształconego i z górnej półki umysłowej, wobec nowinek, których zupełnie nie rozumie, nie wie po co są i jest tym przerażony.
Mnie natomiast przyznać muszę trochę słabo to przekonywało. Dlaczego nikt bohatera (w końcu "powracajacy z gwiazd" musieli się trafiać w miarę regularnie) nie nauczył podstawowych reguł nowego świata tak jak uczy się tego dzieci. Dlaczego puszczono "jaskiniowca" z odległej przeszłości (w dodatku niebetryzowanego) normalnie na ulicę bez nijakich instrukcji Nie pokazujac mu nowych zasad ubierania się, przyswajania wiedzy, savoir-vivre'u... Przecie to musiało obrodzić efektami rodem z "Gości, gości".
Owszem, czyta się to ładnie, ale czy Mistrz nie nagiął tu zbytnio logiki dla efektownosci fabuły? (W innych dziełach Mu sie to nie zdarzało...) Może dlatego mniej lubię "Powrót..." od innych ksiazek Lema... (Choć np. moja kobita ;) za nim przepada...)
Na samym początku pojawia się informacja, że Hal prawie ucieka ze stacji kosmicznej, na której był powoli przystosowywany
I kiedy Hal upiera się, żeby stamtąd się wydostać, doktor Abs przystaje na to - choć diabli wiedzą, czy kieruje nim obawa o zdrowie psychiczne kosmonauty, który czuje się uwięziony, czy może ciekawość naukowca - co będzie jak się takiego typa nieprzystosowanego w świat wrzuci ;)
Mnie za to raczej irytują bohaterowie Lema - taki Hal właśnie - niby mózgowiec, wyższą matematyką się para, ale nie potrafi zachować się rozsądnie nawet w takiej prostej sprawie - pozostanie w tym Adapcie, nauczenie się nowego świata, dowiedzenie się choćby podstaw o jego funkcjonowaniu...
w Solaris (którą skądinąd bardzo lubię i którą, moim zdaniem, upraszczasz, zakładając, że Ocean na pewno był rozumy)
też mnie i bawił i irytował ten Satorius "czyszczący trzewiki" w Kosmosie.
Dlatego sądzę, że ten sweter to raczej oznaka pewnego przekonania o niezmienności niektórych rzeczy, niemożności wyobrażenia sobie bohatera lubiącego różowe półfraki :)
127 lat spokojnie starczy na nowinki techniczne, tego się nie czepiam. Ale uważam, że to zbyt krótki czas na _całkowite przewartościowanie_ światopoglądów, filozofii, idei, dążeń, oceny historii itp. całej ludzkości.
Mnie za to raczej irytują bohaterowie Lema - taki Hal właśnie - niby mózgowiec, wyższą matematyką się para, ale nie potrafi zachować się rozsądnie nawet w takiej prostej sprawie - pozostanie w tym Adapcie, nauczenie się nowego świata, dowiedzenie się choćby podstaw o jego funkcjonowaniu...A wiesz, że ja to psychologicznie doskonale rozumiem. Wyobraź to sobie, wraca facet, w swoim świecie był wybrańcem, jednym na miliard, miał misję, poleciał z jej poczuciem, wiedział że zapłaci cenę wyrwania z korzeniami, że nie będzie żył nikt, kto mógł machać chusteczką, kiedy odlatywał (*). Ale poleciał, bo sądził, że to ważne, był akceptowany. Taki facet, z poczuciem dokoniania czegoś niezwykłego wraca i co się okazuje: wszyscy mają to gdzieś. Więcej: boją się go. Takie rzeczy się czuje - facet zaczyna rozumieć, że wrócił do innego świata, do trochę innych ludzi. Trochę? Całkiem! Ty to przecież wiesz, Aniel-u (ANIEL-u ;) ), jak to jest zadyndać na jednej ręce. Wszyscy lubimy adrenalinę, różnie dawkowaną, ale wszyscy. A tu pakują go do takiego powiedzmy "azylu". Dociera do niego, że w zasadzie odbył nikomu nie potrzebną misję, stracił cały swój świat, a ten do którego wrócił jest całkowicie bezpłciowy. W zasadzie wychodzi na to, że zachował sie jak ostatni idiota, dobrowaolnie pozbył sie wszystkiego co miał, a to co sądził, że zdobył - w nowej rzeczywistości okazało się powiedzmy delikatnie aberacją. Taki facet z definicji jest niedostosowany. Moim zdaniem w takiej sytuacji zachował się "jak prawdziwy mężczyzna" - nikomu nie urwał łba, nie stoczył się, nie powiesił itd. Trochę sobie poszalał, no i znalazł ukojenie w ramionach niewieścich - na końcu powieści i po grudzie co prawda - ale jednak.
A wiesz, że ja to psychologicznie doskonale rozumiem. Wyobraź to sobie, wraca facet, w swoim świecie był wybrańcem, jednym na miliard, miał misję, poleciał z jej poczuciem, wiedział że zapłaci cenę wyrwania z korzeniami, że nie będzie żył nikt, kto mógł machać chusteczką, kiedy odlatywał (*). Ale poleciał, bo sądził, że to ważne, był akceptowany. Taki facet, z poczuciem dokoniania czegoś niezwykłego wraca i co się okazuje: wszyscy mają to gdzieś. Więcej: boją się go.
Taki facet z definicji jest niedostosowany. Moim zdaniem w takiej sytuacji zachował się "jak prawdziwy mężczyzna" - nikomu nie urwał łba, nie stoczył się, nie powiesił itd.
Bardzo ciekawy byłby psychologiczny wątek kobiety Bragga - bo tam był przecież napisane, że ona się go po prostu bała, była przerażona, bo wiediała że jest nie betryzowany, wiedziała, że w związku z tym nie ma pewnych zahamowań, ale kompletnie nie potrafiała sobie wyobrazić jakie to były zahamowania, do czego w związku z tym jest zdolny. Uważała go za bestię, a z drugiej strony pociągał ją - znów nie wiadomo czym - osobowością, innością, "zębatymi niczym piła mięśniami oddechopwymi"... Tego wątku Lem w ogóle nie eksploatował, a szkoda. pod pewnymi względami (wieloma) psychologiczny portret tej osoby byłby ciekawszy od opisów samego Bragga
Taak, chociaż jak pierwszy raz czytałem opis miasta, to aż mnie rozbolała głowa. Choć może to i dobrze o tym opisie świadczy, bo podobnie zareagował Hal ;). A tak na poważnie - czytałem to ponad dwa lata temu.CytujSzczególnie uderzył mnie opis architektury, bo Lem wyeksponował tam odwieczne dążenie - sklepienie o jak największej rozpiętości, niewiadomo z czego, niewiadomo czym podtrzymywane.
O tak, pod względem opisowym, "plastycznym", było to jak zwykle smakowite...
CytujMnie za to raczej irytują bohaterowie Lema - taki Hal właśnie - niby mózgowiec, wyższą matematyką się para, ale nie potrafi zachować się rozsądnie nawet w takiej prostej sprawie - pozostanie w tym Adapcie, nauczenie się nowego świata, dowiedzenie się choćby podstaw o jego funkcjonowaniu...A wiesz, że ja to psychologicznie doskonale rozumiem. Wyobraź to sobie, wraca facet, w swoim świecie był wybrańcem, jednym na miliard, miał misję, poleciał z jej poczuciem, wiedział że zapłaci cenę wyrwania z korzeniami, że nie będzie żył nikt, kto mógł machać chusteczką, kiedy odlatywał (*). Ale poleciał, bo sądził, że to ważne, był akceptowany. Taki facet, z poczuciem dokoniania czegoś niezwykłego wraca i co się okazuje: wszyscy mają to gdzieś. Więcej: boją się go. Takie rzeczy się czuje - facet zaczyna rozumieć, że wrócił do innego świata, do trochę innych ludzi. (...)
No i po trosze czuje, że wyszedł na idiotę, po trosze może zacząć sam się w końcu uważać za coś w rodzaju "neandertalczyka", "dzikusa", po trosze zaś zaczyna (chooćby i podświadomie) nienawidzić nowego świata, który "śmiał" jego, herosa, odrzucić... (Fakt faktem, ze budzi w tym stanie sympatię i, jak słusznie zauważyłeś, koncertowo ;) poradził sobie z kłębiacymi się w nim "demonami"...)Maziek, Q - zgadzam się z Wami.
kto jest łajzą ;)?Był tu taki jeden, nie wywołuj nieciekawych wspomnień ;)
zasady są te same w każdej scenografii, ale zmiana scenografii nie jest łatwa (możliwa w ogóle?) dla poszczególnych jednostek. Trudno byłoby Ci sie pogodzić z tym, że właściwym sposobem okazania niezadowolenia jest naplucie komuś w twarz. Względnie rozłupanie mu czaszki, lub nasikanie na drzwi. A przecież to już było, tak żyli ludzie i było to normalne. Mogłabyś się nauczyć tak zachowywać, ale czy kiedykolwiek byś to zaakceptowała? Uznała, że właśnie tak "się należy"?I znowu byłbym skłonny podpisać się pod tym, co pisze Maziek
Taak, chociaż jak pierwszy raz czytałem opis miasta, to aż mnie rozbolała głowa. Choć może to i dobrze o tym opisie świadczy, bo podobnie zareagował Hal ;).
A tak na poważnie - czytałem to ponad dwa lata temu.
Ech, widzę, że muszę Wam opowiedzieć trochę o kobietach - kobiety, moi drodzy, zwykle chcą, żeby facet zapewniał spokój i bezpieczeństwo, a JEDNOCZEŚNIE oczekują, żeby był osobnikiem nie do końca bezpiecznym, dzikim i nieprzewidywalnym
I dlaczego dziwić się, że Hal ma takie niesamowite branie? Co one w nim widzą - ano, właśnie to: przygodę, niebezpieczeństwo, możliwość zdarzeń, które z żadnym innym nie zajdą...
A tak na marginesie - o ile pamiętam lobotomia oraz inne chemiczne sposoby obniżenia agresji powodują również zanik popędu seksualnego (u obu płci, choć u mężczyzn zdecydowanie mocniej - testosterooooon ;) ), a u Lema nic - ani śladu jakiegoś skuteczka ubocznego...
Q - jeszcze wracając do 127 lat na zmianę świata - świat wiktoriański skończył się 100 lat temu z hakiem (jeśli liczyć datę śmierci kr. Wiktorii) i ostał się nie tylko krawat. Wartości są śmiesznie podobne: odwaga, duma, Bóg, honor, ojczyzna, rodzina, moralność (trwa ich erozja, ale jednak są ważne dla większości ciągle -nie mówię o tym forum, jesteśmy bandą niedowiarków i wykształciuchów ;) )
kobiety, moi drodzy, zwykle chcą, żeby facet zapewniał spokój i bezpieczeństwo, a JEDNOCZEŚNIE oczekują, żeby był osobnikiem nie do końca bezpiecznym, dzikim i nieprzewidywalnymHmm, spróbuję tego dziś na żonie... Czy sądzisz, że delikatna brachiacja w poprzek salonu po przewodzie do żyrandola wystarczy?
Czy sądzisz, że delikatna brachiacja w poprzek salonu po przewodzie do żyrandola wystarczy?
kobiety, moi drodzy, zwykle chcą [...]Doświadczenia osobiste życia to nigdy nie będzie dostateczna podstawa do wypowiadania sądów (quasi)uniwersalnych...
Cytujkobiety, moi drodzy, zwykle chcą [...]Doświadczenia osobiste życia to nigdy nie będzie dostateczna podstawa do wypowiadania sądów (quasi)uniwersalnych...
Cytujkobiety, moi drodzy, zwykle chcą, żeby facet zapewniał spokój i bezpieczeństwo, a JEDNOCZEŚNIE oczekują, żeby był osobnikiem nie do końca bezpiecznym, dzikim i nieprzewidywalnymHmm, spróbuję tego dziś na żonie... Czy sądzisz, że delikatna brachiacja w poprzek salonu po przewodzie do żyrandola wystarczy?
Zacytowałem definicję „post-scarcity” z Wikipedii, żeby wyjaśnić, że pisząc o dostatku dla wszystkich (DDW) nie kierowałem się, (w przeciwieństwie do profesora Merinusa) chęcią lansowania własnej nomenklatury, tylko próbowałem zaznaczyć, że jest to coś innego niż „post-scarcity”, które w ujęciu Wikipedii przypomina jako żywo Najwyższą Fazę Rozwoju.No OK, rozumiem intencję. Lem to pokazuje na dwóch przykładach: albo jest NFR (każdy może dokładnie wszystko - i jakoś to jest zrobione, że sobie nie szkodzą) - albo jest dobrze i można dużo, ale jest potrzebna betryzacja.
„zaobserwowałem całkowitą względność pojęcia dobrobytu”E no, stwierdzanie faktów nie jest pesymistyczne. Co poradzę, że mam takie a nie inne zdanie o ludziach jako tzw. ludzkości (nie jednostkach)?
Ja z kolei obserwuję u ciebie …. dywanowe bombardowanie pesymizmem.
„Zaobserwowałem, że tylko bardzo niewielka część ludzi skłonna jest poprzestać na jakimś poziomie życia uznawszy, że jest to właśnie dobrobyt” – ale czy swoje obserwacje prowadziłeś głównie w Polsce? Bo np. w Norwegii wyniki byłyby chyba trochę inne.Norwegii nie znam, ale znam trochę od środka Danię (są tam smutni ludzie mimo, że poziom życia tam jest znacznie wyższy niż u nas). Akurat nie chodzi mi o przerzucanie się kto co zna, jasne jest, że większość to literatura taka czy inna ale mam też osobiste doświadczenia. W dorosłe życie wszedłem kiedy na półkach był ocet i smalec, po drogach jeździły 3 typy sam. osobowych, których posiadanie było luksusem itd. i pamiętam, co wówczas uważano za dobrobyt, a teraz jest co by nie mówić inaczej a dość często zawodowo stykam się z osobami bardzo bogatymi itd. Nie roszczę sobie oczywiście prawa do uniwersalizmu, ale takie mam obserwacje, że człowiek przez lata ewolucji został ukształtowany na takiej zasadzie, że średnią uznaje za średnią i chce więcej, nieważne, gdzie ta średnia wypada. To zresztą pozwala mu przetrwać.
Owszem, takie zjawisko jak względność pojęcia dobrobytu istnieje, ale całkowite??OK, ale jak Ty obronisz - na marginesie - że nie jest całkowite ;) ? Ja mam mocny dowód w postaci, że jak na razie to się na Ziemi nie zatrzymało. A Ty? :)
Moim zdaniem nie dałbyś rady tego obronić, tyle tylko, że to nie należy do tematu !!
Jeśli PKB na głowę wzrośnie kilkakrotnie, to z pewnością nie ma powodu, żeby byli bardziej nieszczęśliwi, niż są dziś. O ile byliby bardziej szczęśliwi, nie jest łatwo stwierdzić, dlatego proponuję odłożyć kwestię, jak ludzie będą się czuli w świecie 100 (lub 200) tysięcy Euro per capita na później (jeśli wystarczy nam zapału), a spróbować najpierw zastanowić się, jak ten świat przyszłości będzie wyglądał.No widzisz Ty masz inną optykę. Moim zdaniem będzie wyglądał, w sensie będzie odczuwany przez ludzi dokładnie tak samo. Jeśli tylko to będą tacy sami ludzie jak my. Dobrobyt materialny nie ma wiele wspólnego z dobrym samopoczuciem a nawet są rozliczne przesłanki, że wręcz przeciwnie. Oczywiście nędza powoduje złe samopoczucie ale jeśli tylko zaspokoi się absolutnie podstawowe potrzeby to sprawa zaczyna być dyskusyjna.
Nie wiem, co masz na myśli pisząc „Każdy odgórnie narzucony poziom”...Chodzi mi o to, że byłby ograniczeniem.
„Socjal” nie byłby „odgórnie narzucony”, tylko raczej taki, na jaki pozwalałaby na danym etapie wydajność zrobotyzowanej gospodarki (przy danym modelu dystrybucji, czy też redystrybucji).
Mnie najbardziej interesuje pytanie czy świat „dostatku dla wszystkich” kiedyś powstanie, a jeśli tak, to kiedy.
Osobiście uważam, że z wysokim prawdopodobieństwem powstanie i to raczej za dziesiątki lat niż setki.
A może sceptycy spróbowaliby wytłumaczyć, dlaczego ich zdaniem rozwój nauk wszelkich NIE doprowadzi do powstania świata DDW?
Zakładam, że nie grozi nam taka sytuacja, że galaktyczny cesarz zamknie ziemskie uniwersytety i politechniki, pozostawiając tylko szkoły zawodowe, jak Niemcy w czasie okupacji.
Zatem rozwój nauk będzie postępował i raczej powinien przyspieszać, bo coraz lepiej zarządzamy informacją.
To, ze ludzie beda dostawali zasilki z klucza, bez koniecznosci pracy, a nastepnie za te pieniadze beda kupowac towary i uslugi, de facto jest dawaniem towarow i uslug za darmo.Celna uwaga!
„Pomysl wylawiania psycho, socjo i charakteropatow w kolyskach, przedszkolach: Nierealny. Nie ma takich specjalistow, ani takich testow. Poza tym, nawet gdyby, to co bys z nimi robil?”Przepraszam ze tak sie wtrace miedzy wodke a zakaske, ale Cetarian: Ty w to wierzysz?!Ze bledy wychowawcze popelniane na przestrzeni kilku lat zalatwia w tv superniania?Hm...
Proponuję, żebyś obejrzał sobie parę odcinków Superniani (albo Super Nanny).
To nie są rodziny z marginesu społecznego. Warunki materialne w okolicach średniej albo powyżej, rodziny raczej pełne, na pewno nie alkoholowe, i najwyraźniej dość zainteresowane dobrem swoich dzieci. A pomimo to popełniają banalnie proste, a jednocześnie przerażająco skuteczne błędy wychowawcze (skuteczne w sensie komplikowania sobie życia). Superniania jest w stanie uzyskać zasadniczą poprawę w ciągu kilku tygodni.
2/3Wszyscy?Gdzie?W ktorym konkretnie panstwie?Kontynencie?Wszedzie?Azja?Afryka?Moze nie bedzie podzialow politycznych tylko Jeden Wsapnialy Swiat Dobrobytu dla Wszystkich?
.chmura także sądzi, że - rzeczywiście - dzięki postępowi technicznemu przyjdą czasy, kiedy roczny PKB na głowę sięgnie setek tysięcy i milionów euro. Skutkiem będzie pełna dostepność bardzo wielu dóbr dla wszystkich, praktycznie w nieograniczonej ilości. oczywiście (np. w celu wyeliminowania marnotrawstwa) system pieniężny będzie - zapewne - nadal istniał i te "w pełni dostępne dobra" będą miały swoje (bardzo niskie) ceny.
tak już się dzieje. np. w ojczyźnie karola marxa przeciętny pracujący niemiec (a takich jest zdecydowana wiekszość) może sobie kupić za swoje miesięczne wynagrodzenie do woli niezłej jakości wina, bagietek, kopert itd. na skutek wzrostu produkcyjności pracy zbiór takich dóbr będzie się, jak sadzę, stopniowo rozszerzał, aż obejmie np. kawior, dobrej jakości mieszkania, jachty itd.Do woli?Czy do wysokosci wyplaty i limitu na karcie kredytowej? Mam inne wiadomosci o Niemczech:
Komunizm to były baraki i drut kolczasty, a nie „każdemu według potrzeb”.Cetarian - mylisz filozoficzny komunizm Marksa z realnym socjalizmem. Łączy je tylko nazwa potoczna. Poza tym, jestem pełen uznania za optymizm.
Psycholog dziecięcy w reklamie ??!! Brak mi słów, żeby opisać dezaprobatę.Pani tyle lat harowała w superniani ,za grosze, tylko po to, żeby wystąpić w tej reklamie. Jak prawie wszyscy; politycy, sportowcy, aktorzy i inni artyści. To zwieńczenie kariery. Żeby pierwszym dopaść tego symbolicznego jachtu, bo wiedzą, że wszystkim nie starczy. Albo ziemi kupić.
W dodatku reklamuje margarynę !! „Jedzcie dzieci, jedzcie, a będziecie pulchne i dorodne jak ta pani (30 kilo nadwagi).”
Co do samego programu mam jednak wrażenie, że jesteś wyznawcą teorii, że media zawsze kłamią i manipulują.Nie.Juz pisalam ze unikam slow: zawsze, nigdy, wszyscy itp. Natomiast ten program, to program z teza ze karny jeżyk jest dobry na prawie wszystko;)
Zgłaszając się do programu okazali jakiś poziom świadomości, że mają problem do rozwiązania, więc jest pewna szansa, że to pociągną.
A PONIŻEJ SĄ PRZYNAJMNIEJ DWA, ALE RACZEJ TRZY, DECYLE RODZIN CORAZ MNIEJ WYDOLNYCH WYCHOWAWCZO, CORAZ BARDZIEJ DYSFUNKCJONALNYCH i to z tych dolnych decyli pochodzi ogromna większość ludzi,Stad tym bardziej nie rozumiem Twojego optymizmu i wiary w lepsza przyszlosc.Czesc Tereska, ale to tez kino brytyjskie - od lat pokazuje dysfunkcje rodzin ( np Ken Loach). I to sie wiaze z Twoim postulatem zasilkow...naprawde musze sie hamowac;) Zahaczasz o drazliwy temat MOPSow;) Rozumiem ze teraz spoleczenstwo pracujac nie moze wypracowac nawet godziwych emerytur a w Twojej przyszlosci (za naszego zycia!) bez wzmiankowanej pracy - same maszyny wypracuja nam takie zyski? Albo sie pogubilam:)Ale ten zasilkowy trop prowadzi mnie do obecnej pani Minister Pracy i Polityki Spolecznej - pani Fedak ktora ostatnio zaproponowala emerytury obywatelskie dla pracujacych na czarno oraz zawieszenie przekazywania skladek do OFE. Zas pan Pawlak wyliczyl ze wplacajac 120 zl na swoja emeryture dostalby 1200zl brutto.To ciekawe bo ja place 370zl na sama emeryture i tyle brutto nie dostane;) Ale rozumiem ze Pawlak bazuje na KRUSie. A Ty na czym Cetarianie?
którym nie zależy ani na swoim życiu ani na niczyim innym (jak np. bohaterce „Cześć Tereska”).
A poza tym Maziek ma rację. Dobrobyt i szczęście to dwie różne rzeczy. Tzn. przydaje się, ale tylko przydaje, nie gwarantuje. W nadmiarze niszczy.Otoz to. Widac po to trzeba bylo go budzic;) A tym tropem pomyslalam sobie ze kobiece podcienia zaczynaja sie chyba pare lat wczesniej;)
Przysłowie szybkowzbogaconych - Jak się polepszy, to się popieprzy. (pewna bogata pani w TV)
Trzym się modzio - to ten smużnocienny wiek. Nie ty jeden. ;)
I po co było budzić misia?
Nie mylę komunizmu z realnym socjalizmem.Wiesz, na przestrzeni 2 czy 3 lat pokłóciłem się o to z kilkoma młodszymi (piszę, że młodszymi, bo to chyba ważne) ode mnie osobami i prawdę mówiąc wyszło na to, że nie da się przetłumaczyć. Komunizm to jest praktyczny brak własności prywatnej (poza osobistą, jak szczoteczka do zębów itd) oraz redystrybucja PKB wg potrzeb a praca na PKB wg możliwości. Z tego stwierdzenia (od każdego wg możliwości, każdemu wg potrzeb) nie wynika wcale, że każdy dostanie co mu się zamarzy. Komunizm zakładał też całkowita równość wobec prawa i przewidywał, że znikną podziały klasowe jak też i ciała podziały te wyrażające (np. partia-matka).
To są, wybacz, zarzuty typu pretensji do wanny, że nie jest czajnikiem albo odwrotnie.Wybaczam. Na wstepie napisalam: Najpierw chce zaznaczyc ze nie neguje oczywistosci czyli rozwoju gospodarczego Chin i przydatnosci PKB p.c. do oceny rozwoju gosp. - wnioskujac ostatecznie ze cialo zanurzone w owej wannie pelnej PKB nie wyprze nam rownie pieknego dobrobytu.Z prostego powodu - korek w tej wannie jest ukruszony i mamy wyciek (o czym ponizej).
PKB to tylko PKB (Czyli produkt krajowy brutto). Nie jest żadną miarą powszechnej szczęśliwości. Ja tak na pewno nie twierdziłem.Szczesliwosci? Nie. Poziomu zycia, dobrobytu poszczegolnych obywateli w danym panstwie. Inaczej mowiac o tzw stopie zyciowej.Wszak postulowanie z obserwacji PKB pc powszechnej dostepnosci jachtow jest zwiazane ze wzrostem tejze stopy (szczescie wzgledne - nie ma nic do rzeczy). Uwazam ze wpieranie sie tylko tym wskaznikiem - bez szerszej analizy - jest nieuprawnione.
Ja nie mam nic przeciwko temu, żeby porozmawiać o HPI, tylko trochę za szybko przeskakujesz z tematu na temat.Dlaczego za szybko? Uwazam ze do mierzenia dobrobytu jest to lepszy (acz nie niezawodny) wskaznik to go podaje jako antidotum na PKB pc.
Jeszcze przed chwilą była bieda i grasowała pani Fedak z Pawlakiem, a teraz zgadzasz się
(jak rozumiem) że PKB może (kiedyś) wzrosnąć, nawet znacznie, ale co z tego?. (Bo to zły wskaźnik był).
Ale te 40.000 tysięcy trzeba jednak wytworzyć. Nie da się stworzyć „przyjemnego państwa” przy dwóch czy pięciu tysiącach dolarów PKB.Oczywiscie ze tak...przeciez nie chodzi mi o to by PKB pc polecialo na leb;)Brunei jest przejaskrawionym przykladem ze 51 200 tez nie tworzy "przyjemnego panstwa" czyli samo PKB pc nie swiadczy/nie mowi o dobobycie obywateli i sile nabywczej ich portfeli.
Ale ze wzrostem PKB z każdym rokiem (a zwłaszcza dekadą) słabnie argument „Nie stać nas na to”.Zgadzam sie o ile zostana zachowane proporcje miedzy dlugiem publicznym, redystrybucja PKB i wieloma czynnikami o ktorych tutaj nie wspomnielismy.
'Od prawie pół wieku na świecie rozwija się szybko tzw. economics of happiness, czyli ekonomia szczęścia. Praktykujący ją ekonomiści wykorzystują m. in. metody stosowane przez psychologów. Chodzi o porównawcze badania poziomu szczęścia w różnych czasach i w różnych krajach. Badania te polegają na ankietowaniu setek tysięcy obywateli, którzy oceniają poziom własnego dobrobytu. Na przykład ludzie, odpowiadają na następujące pytania: „Ogólnie rzecz biorąc, na ile jesteś zadowolona/zadowolony ze swojego życia?” (ang. „Generally speaking, how happy are you with your life”), wskazując odpowiedź w formie liczby punktów na pewnej skali (np. na skali czteropunktowej lub siedmiopunktowej). Te oceny są następnie sumowane i uśredniane.
Kwestia czy szkoła z jednym nauczycielem na 12 itd. To jest ważne, ale IMO to się jednak wynosi z domu, nie ze szkoły. Mi jest bardzo trudno odpowiedzieć na tak postawione pytanie (dlaczego miałaby, czy nie miałaby dać rady). Ja zanim zostałem tatusiem to się strasznie dużo naczytałem (w tym o dzieciach z tzw. dobrych domów) ale obecnie mając pociechy (prawie) dojrzałe stwierdzam, że wszelkie instytucje w kwestii wychowania dają naprawdę niewiele (plus żona nauczycielka jako dostarczyciel materiału). Wręcz powiem to wprost - dzieci z dobrych domów w zasadzie nie popełniają przestępstw, a z dobrych szkół jak najbardziej. To jest trochę taka kwestia jak być dobrze wychowanym a umieć się zachować. W drugim przypadku łatwo zrezygnować z dobrych manier zależnie od sytuacji tzn. jak się n,ie opłaca. Z racji względnej długowieczności tyle Ci mogę powiedzieć, że kiedy ja chodziłem do szkoły było nas co prawda koło 30 w klasie ale nauczyciel był kimś i miał status, dziś tak nie jest. To wynika z "wychowania" społeczeństwa a nie z liczby uczniów w klasie. Wtedy pewne zachowania nie mieściły się w granicach normalności a dziś elementem kultury jest to, że każda anomalia jest jak najbardziej trendy, bo każdy jest wolnym obywatelem. Nie mam tu na myśli cyklistów uchowaj Boże.
więc nie jestem pewien czy szczęście to jest takie dobre kryterium. I czy poziom endorfin może być obiektywnym miernikiem. Przy czym rzeczony kij ma dwa końce: jeśli to szczęście się liczy, to może zamiast rozwiazywać problemy, zabrać się po prostu za grzebanie w biochemii mózgów obywateli? (Głównie "Kobyszczę", ale i "Kongres..." się kłaniają.)*
Ja sie nie nadje na bioregulator - zwlaszcza od poziomu szczescia ::)
więc, wbrew liberalizmowi ("libertas" znaczy "wolność") ludzie są głupi i nie potrafią sami zdecydować, kiedy jest im dobrze? i potrzebują kogos (jakiegoś Q, jakąś .chmurę, a może cetariana lub olkępolkę), kto im wszystko wytłumaczy i rozstrzygnie, co trzeba, za nich? (a od własnego przodomózgowia nie się trzymają z daleka!). czy na pewno to chciałeś, Q, powiedzieć?
I wyjdzie odwrotnie a totalitarnie.*
Mierzyć, niech se mierzą, ale po co? Średnia Szwedów wyższa od średniej Finów. I co z tego wynika dla X Szweda (akurat zachorował), czy X Finki (zakochała się właśnie). Za miesiąc ich role się odwrócą.
szczęście jest funkcją nieszczęścia, więc stałe i uśrednione być nie może.*.chmura nie rozumie tego argumentu.
czy na pewno to chciałeś, Q, powiedzieć?
Chciałem powiedzieć, chmuro, że zawsze może się znaleść taki, kto uzna w/w sposób zapewniania "szczęścia" za bardziej... ekonomiczny. Lub kto uzna (...), że lepiej np. przerobić ludzi w aniołów, co nie konsumpcja, a Poznanie im we łbach (...).*
Chciałem też dodać, że dość duży odsetek ludzkości zapił się, zażarł lub zaje*** na śmierć, albo zginął pędzac ukochanym samochodem z równie ukochaną nieprzepisową prędkością, by wątpić w zbiorową (z indywidualną róznie bywa) mądrość naszego kochanego gatunku.*
... jednak z ich istnienia nie wynika - przecież - ... nonsensowność prób demokratycznego rozstrzygania, co szczęściem jestNo tu to mocno bym się sprzeczał, że demokracja ma rozstrzygnąć, jak ja mam być szczęśliwy :) . Dla demokracji to może i nienonsensowne ale dla mnie to tak, jakby demokracja orzekła w kim mam się zakochać.
mocno bym się sprzeczał, że demokracja ma rozstrzygnąć, jak ja mam być szczęśliwy :) . Dla demokracji to może i nienonsensowne ale dla mnie to tak, jakby demokracja orzekła w kim mam się zakochać.*
No i przedsennie policzyłem zwykłe a*t, i masz bardziej niż słusznego, bo marne 730 000 km/s...Mi nie chce wyjść inaczej jak 2g*2dni=(2*9,81)*(2*365*24*60*60)=1 237 472,640 km/s .
BTW: czy Terminus żyje?
[code]treść[/ code]
wewnątrz których to kompjuter nie interpretuje na wszelki wypadek... Spację przed slashem postawiłem, bo interpretowanie by się zapętliło ;) ... Ciężko z takim nierozumnym. Dlatego też "s" oprawiłem wyżej w ostre nawiasy.
Wyjde na niedouka, ale skoro obiekty poruszajace sie b. szybko, tzn blisko c, zwiekszaja mase i skracaja swa dlugosc, czy nie moze byc tak, ze predkosc przy tych predkosciach blisko c, nie rosnie juz proporcjonalnie do przyspieszenia*czas? Czy nie moze byc tak, ze przyspieszenie (w tym przypadku przeciazenie) zwieksza predkosc coraz mniej, im blizej predkosci c? W koncu ta zmiana dlugosci i masy musi sie skads brac?Skrócenie czy zwiększenie masy w okolicy c nie jest zjawiskiem, które rzeczywiście zachodzi. To jest tylko "obliczeniowa sztuczka". Natomiast słusznie ta sztuczka opisuje właśnie taką cechę świata, że im coś się szybciej porusza to "tak jakby" było coraz cięższe więc oczywiście ze wzoru F=ma wynika, że przykładając ta samą siłę przy "rosnącej" wraz z prędkością masie przyspieszenie nie jest stałe (jak klasycznie) tylko spada. "Obliczeniowo" kiedy prędkość dochodzi do c to masa rośnie do nieskończoności, czyli żeby pokonać ostatnie promile do c trzeba by zadziałać nieskończenie wielką siłą i tak w tej "obliczeniowej sztuczce" zawarta jest granica prędkości światła, że materialny obiekt nie może jej przekroczyć. Chyba, że jest tachionem ;) ...
-Hibernował pan?
-tak
-długo?
-rok
-dlaczego?
-wracaliśmy zwiększonym ciągiem[...]
-ileście mieli?
-przyspieszenia? dwa g.
odpowiedź jest szybka i oczywista: Aby ich podróż trwała krócej z ich punktu widzeniaRównie szybka i oczywista jest odpowiedź, że aby trwała krócej z ziemskiego punktu widzenia.
Będą według ich zegarka 100 lat starsi i w odległości at^2/2 razy poprawka relatywistyczna.
E tam, jeśli mają pewność co do przyspieszenia (jego natury) a przestrzeń ma, jak wy matematycy mówicie metrykę, to wiedzą gdzie są, obliczeniowo rzecz jasna. Chyba, że wyrzuciliby boję, to mogliby zmierzyć. Bez boi nie mogliby zmierzyć (z natury, czyli jakąś linijką) ile przelecieli, ale jeśli przyspieszenie było od silników, to nie można powiedzieć, że się nie przemieścili i to prostoliniowo (skręt mogliby wykryć w prosty sposób wewnątrz zamkniętej rakiety, żeby nie było, że mogli zatoczyć koło*). Czyli jest pewność, że zjawisko ruchu, względem pkt. przestrzeni zaistniało. A skoro zaistniało, to nie można powiedzieć, że są w tym samym punkcie. Można wytknąć raczej to, że nieznana była, z powodu braku punktu orientacyjnego, prędkość początkowa (shift), ale to dywagacje.Będą według ich zegarka 100 lat starsi i w odległości at^2/2 razy poprawka relatywistyczna.
Sto lat starsi to prawda. (Ogólnie też martwi, chyba ze naprawde zdrowo się odżywiać). Ale jeśli chodzi o położenie - to oczywiście w tym samym miejscu, dlatego ze nie mamy żadnego punktu odniesienia! Dlatego zachowajmy choćby tę szczyptę ścisłości i mówmy co względem czego.
*Podobno na brzegu Wszechświata mogą dziać się bardzo dziwne rzeczy z ruchem dla lecącego prostoliniowym, ale załóżmy że rozpatrujemy nasz Wszechświat, tylko pusty, wówczas 100 lat z przyświetlną to drobny pikuś, do krawędzi przesuniemy się tyle co mrówka do Słońca jak wejdzie na mrowisko - i tym akurat nie musimy się przejmować.Gdyby wszechswiat wokol tej rakiety byl faktycznie calkowicie pusty, to by go po prostu nie bylo, ani nie bylo by wszechswiata krawedzi. Rakieta bylaby calym wszechswiatem. Kiedys zapytalem akademika tutejszego, ktory sie takimi sprawami zajmuje, jaka obecnie teoria o wszechswiecie obowiazuje, tzn. o ile kiedys wiekszosc sadzila, ze po fazie wybuchu nastapi zbiegniecie sie z powrotem w jeden punkt, to przeciez teraz zaobserwowano, ze wszechswiat nie zwalnia, a wlasnie rozszerza sie coraz szybciej. Wiec jak sie to skonczy. A on na to, ze podejrzewaja iz wszeswiat nie rozszerza sie w absolutnej prozni/nicosci, tylko w jakims osrodku, albo dodatkowym wymiarze, ale poniewaz nic o nim nie wiadomo, wiec wszystko jest mozliwe. :-\
No, gdybysmy wazyli odwaznik w rakiecie, to nam waga pokaze rozne wartosci, w zaleznosci od przyspieszenia.Nie. Dlatego ważenie umieściłem w cudzysłowie. Niezależnie od przyspieszenia można zmierzyć masę (nie ciężar).
Twoja niby-odpowiedź ma postać: stworzę sobie punkt odniesienia. Zrobiłeś zatem unik.E, nie jestem aż tak przebiegły. Spójrz na to w ten sposób, że moim zdaniem o ile (co sobie zawarowałem w pierwszej odpowiedzi, jak możesz sprawdzić, że nie zachodzi paradoks nierozróżnialności w zamkniętej rakiecie) przyspieszenie pochodzi od silników to musiało nastąpić przemieszczenie. Chcesz powiedzieć, że jeśli dwie rakiety wystartują z tego samego miejsca i jedna wyrzuci boję a druga nie - to ta pierwsza się przemieści, a druga nie (zakładając, że rakiety nie widzą siebie wzajemnie ani cudzych boi)? Przecież to nonsens. To że (z powodów sprzętowych) nie możesz wykonać pomiaru nie oznacza, że coś nie istnieje.
... zatem musielibyśmy operować tensorem energii-pędu i analizować konfigurację źródeł grawitacyjnych "po drodze".Tak, tu się zgadzam. W ogóle uważam, że już STW jest prawdę mówiąc nie do zrozumienia. Jest jednak łatwiejsza w obliczeniach, nawet jestem w stanie coś tam zrobić. Tensory to zło. Kiedyś nawet miałem ambicję, aby to choćby powierzchownie ugryźć, ale stwierdziłem, że do tego trzeba żywego nauczyciela. Podobno, tak słyszałem, OTW jest "za trudna" dla współczesnych matematyków i mogą wciąż badać tylko przypadki szczególne.
Nie wiem dokładnie w jaki sposób STW/OTW "pachą eterem 2", ale zapewniam że Einstein (w wciąż cała współczesna nauka) doskonale się bez niego obywają. O ile rozumiem, masz na myśli że założenie o istnieniu dwu zsynchronizowanych zegarów jest "trudne do realizacji". Ale to nie ma niczego wspólnego z słusznością/niesłusznością danej teorii, jak widać zresztą na przykładzie GPS.Myślę, że opisałem to dość jasno, co do sedna. Zsynchronizowanie zegarów nie jest trudne, tylko zasadniczo niemożliwe. Nie chodzi o to, że STW/OTW "się nie sprawdza", bo się sprawdza jak diabli - chodzi o to, że może nie uwzględniać pewnej istotnej cechy świata, co może mieć znaczące konsekwencje w wielkiej skali (tzn. Wszechświata) - bo nie można zaproponować eksperymentu, żeby zmierzyć prędkość światła na drodze z A do B, można tylko zmierzyć A-B-A i podzielić na 2. Prawdopodobnie masz dostęp do literatury typu WiŻ to jest art. w nrze z grudnia 2011 np.
Nie istnieje coś takiego jak fizyka teoretyczna bez matematyki. W strywializowanych równaniach STW którzych używa maziek, a tym bardziej w newtonowskich wzorach typu v=at statek jest traktowany jako punkt. Natomiast, co jest rażącą nieścisłością, koledzy tutaj porzucają te fundamentalne założenia kiedy im się zamarzy. W ten sposób jedyny wniosek, do którego można dojść - to jedźmy se w sierpniu na wakans.Sierpień się skończył, wakans był krótki, a roboty tylko przybyło... W którym miejscu, dla tego o czym piszemy, ma jakiekolwiek znaczenie, czy mówimy o rakiecie punkcie, czy rakiecie obiekcie? STW ani OTW nie ma nic do problemu jaki postawiłeś - W Newtonowskim wszechświecie z przestrzenią euklidesową i w każdym innym z jakąkolwiek mierzalną przestrzenią można taki sam problem sformułować: czy istnieje ruch w takim, pustym wszechświecie, z jednym tylko obiektem. Można go sformułować nawet na płaskiej kartce papieru. Można spytać, czy światło w takim wszechświecie będzie się rozchodzić, czy stać w miejscu? Załóżmy wyemitowane z punktu matematycznego, który zniknął? Sferycznie? A jak liniowo - coś się zmieni?
Konkluzja jest taka, ze i czas i przestrzen nalezy rozpatrywac zawsze wzglednie ale przede wszystkim lokalnie, bo w roznych miejscach kosmosu sa zupelnie inne (np. kolo czarnych dziur), a obie te rzeczy nie istnialy od poczatku i niezaleznie, i przestaja istniec, gdy schodzimy w dol skali materii.
można taki sam problem sformułować: czy istnieje ruch w takim, pustym wszechświecie, z jednym tylko obiektem.
Można go sformułować nawet na płaskiej kartce papieru. Można spytać, czy światło w takim wszechświecie będzie się rozchodzić, czy stać w miejscu? Załóżmy wyemitowane z punktu matematycznego, który zniknął? Sferycznie? A jak liniowo - coś się zmieni?
Ja mam z Wami zawsze ten sam problem. Dlatego czasami się wścieknę i robię sobie 5 miechów przerwy.
JEŚLI chcesz rozmawiać ze mną językiem fizyki=matematyki...Jeśli nie chcesz rozmawiac tym językiem, to pogadamy w drugim tygodniu lutegoPost niemerytoryczny.
Term, gdybym sie osmielil, albo naprawde bardzo, bardzo musial (nie to zebym chcial; co to - to nie) ale gdybym byl zmuszony obstawiac, to bym obstawil, choc moze gleboko Cie nie doceniam, za co unizenie przepraszam i w prochu sie kajam, to bym obstawil, iz ten akurat ksionc moglby w dziedzinie kosmologi cos tam, oczywiscie bardzo niewiele, tyci-tyci, Ci powiedziec, choc akurat nie w tym, b. podstawowym wykladzie ;DKonkluzja jest taka, ze i czas i przestrzen nalezy rozpatrywac zawsze wzglednie ale przede wszystkim lokalnie, bo w roznych miejscach kosmosu sa zupelnie inne (np. kolo czarnych dziur), a obie te rzeczy nie istnialy od poczatku i niezaleznie, i przestaja istniec, gdy schodzimy w dol skali materii.
Mam (zbyt) mały respekt do wykładów wygłaszanych przez księży. Może kiedyś.
Zgadzam się z Tobą co do konkluzji - ale dlaczego uważasz, że w "naszym pustym" Wszechświecie (tzn pustym z tą rakietą) miałaby nie obowiązywać bezwładność?
Term, merytorycznie, jestem w tym samym punkcie, co przed Twoim ostatnim postem, a po ludzku jest mi przykro.
Hoko, ale czy coś więcej od koncepcji Macha? Bo ta została porzucona.
Zawsze można ustalić tylko ruch względny (przy założeniu, że nie istnieje wyróżniony, tzn. absolutny układ odniesienia).
Term, sprowadzenie rakiety do punktu nie wynika z Twoich pierwotnych założeń - tu chyba się zgodzisz? Po drugie, jak ją sprowadzisz do punktu, i jeszcze dodasz, że nie możesz zmierzyć przyspieszenia tego punktu (czy zmian jego położenia) - to rzecz oczywiście jest jest bez sensu - ale powiedz, jak uprawiać w takim wszechświecie fizykę?stałym, ciekłym bądź gazowym.
A jeśli chodzi o "pusty wszechświat składający się z rakiety" - to w jakim stanie ona będzie, kiedy będzie poddana przyspieszeniu?
Term, sprowadzenie rakiety do punktu nie wynika z Twoich pierwotnych założeń - tu chyba się zgodzisz? Po drugie, jak ją sprowadzisz do punktu, i jeszcze dodasz, że nie możesz zmierzyć przyspieszenia tego punktu (czy zmian jego położenia) - to rzecz oczywiście jest jest bez sensu - ale powiedz, jak uprawiać w takim wszechświecie fizykę?Człowiek plącze się w domysłach a tu proszę,już ktoś to wcześniej próbował wyjaśnić a może wyjaśnił,no tak ale ta empiria i ograniczenia technologiczne:"Punkt spoczywa w przestrzeni, gdy nie zmienia w niej swego położenia.
A jeśli chodzi o "pusty wszechświat składający się z rakiety" - to w jakim stanie ona będzie, kiedy będzie poddana przyspieszeniu?