Początkowa bitwa Star Treka z 2009 roku jest nawet lepsza fabularnie niż start Ostatniego Jedi.
W rzeczy samej, zresztą jest to jedyny element owego filmu zaakceptowany
z marszu przez fandom (i to zaakceptowany tak bardzo, że fanowski "Axanar" właściwie z niego się zrodził)
*, acz i tam można poważny nonsens wytknąć, trudno nie spytać bowiem czemu Kirk-senior do końca za sterem tkwił, zamiast
na oko kurs zderzeniowy ustawić (z pewnego dystansu nie mógł już chybić we wraży okręt - który spory był - i bez autopilota) i do żonki się przesłać (ot, poszli w dramatyzm na siłę).
* Na co miało wpływ również to, że da się ową scenę traktować, do pewnego stopnia, jako część wspólną oryginalnej i nowej ekranowych rzeczywistości.
Ale ten patos, który towarzyszy temu porodowi jest niemożliwy do wytrzymania.
Cóż, patos (często w stężeniu szczytowym) to jeden z wyróżników "Star Treka".
Ile oni mają tych statków że robią jakiegoś leszcza bez doświadczenia kapitanem? Weźcie. I cała załoga leszczy?
Jest to irytująca bzdura, którą wszakże da się tłumaczyć dwojako:
1. bitwa pod Vulcanem to była jednak hekatomba (kłania się Wolf 359 i Borg), po której stan osobowy Floty kim popadło uzupełniali (nawiasem: liczebność w/w organizacji nigdy nie została jasno określona - pierwszy, powstały jeszcze w czasach Roddenberry'ego "Manual"
podawał np. że jednostek klasy Constitution, czyli tych sztandarowych, Kirk jedną z nich dowodził, mają raptem 14; Moore, natomiast, ten co potem "Galacticę" robił,
twierdził, że liczba statków GF - co prawda w czasach Łysego już - w tysiące idzie, acz jednocześnie z dotyczącego tej samej ery - i również przez G.R.
klepniętego - "Manuala TNG" wynika, że korabi typu Galaxy zbudowano raptem sześć, co oznacza, że większość z owych tysięcy to promy, transportowce wewnątrzukładowe itp. złom
),
2.
pewnym siłom potrzebna była nieopierzona marionetka na kapitańskim stołku (o czym dokładniej następny z abramsowych filmów mówi; wątek ów zresztą wprowadzono by wyjść naprzeciw szybki awans Kirka krytykującym).
No i stanowi rzecz część startrekowej tradycji (w "ST" od lat zdarzały się takie kwiatki jak Wesley Crusher dowodzący zwiadami, czy kadeci awansowani - na polu bitwy - na kapitanów przed którymi potem regularni chorąży
w dach bili; zresztą bodaj i sam Picard w trybie przyspieszonym rangę otrzymał;
szerzej), którą to tradycję od biedy da się wywieść od Napoleona, co w wieku 24 lat generałem został, czy Aleksandra (zwanego Wielkim), który - owszem - tron wziął po tatusiu, ale talentem militarnym błyszczał już jako nastolatek.
Dlaczego ten konkretny wszechświat równoległy jest ważniejszy niż inne wszechświaty?
To dobre pytanie, które już Lem w "Fif-ie", w kontekście jednej powieści Dicka, stawiał. Acz można na nie odpowiedzieć, że jest to kwestia subiektywnego przywiązania (oczywiście tylko póki dwa - i to w dość odległej przeszłości od siebie oddzielone - wszechświaty są w użyciu, bo gdyby bohatera wyjąć na chwilę poza jego świat, a potem kazać mu wybierać, do którego z tych, które w międzyczasie z opuszczonego wypączkowały, ma wrócić, to zrobiłby się kłopot).
Dowódca to jakiś patol
Owszem, popularna - a mająca wsparcie w autoryzowanych komiksach - fan-teoria głosi, że przez śmierć żony i zagładę ojczystej planety zwariował. Acz nie tłumaczy to czemu załoga wobec tego idzie za nim...
przypiernicza się do Spocka z mordą, zamiast do supernowej się przypierniczyć
Tam jest gorsza durnota, bo usuwanie potencjalnej supernowej przez przekształcanie jej w czarną dziurę (sposób dokonania tego chwilowo pomijam, choć nie został nijak naukowo uzasadniony) nic nie naprawia, tylko zmienia naturę problemu.
Samo to zresztą wystarcza by uznać powyższą produkcję za niegodną dyskusji.