bo w jednym przypadku zdajesz sie calkowicie na los, w drugim powodzenie zalezy od Ciebie.
Gdyby powodzenie zależało ode mnie to dawno bym opracował genialny plan sięgnięcia po władzę nad światem
. A serio to ryzyko chyba z definicja oznacza zdanie się - przynajmniej częściowo - na przypadek...
A teraz Ci wyjaśnię dlaczegoś dogmatyk
.
1. Wyznajesz strasznie staroświecką, sięgającą gdzieś Hegla, wizję ewolucji; lepiej przystosowany, gorzej przystosowany etc. tymczasem guzik prawda: z ustaleń neodarwinizmu wynika wprost, że cokolwiek żyje i przekazuje swoje geny jest dobrze (dostatecznie?
) przystosowane w danym momencie - człowiek czy ameba bez różnicy. Jeśli zmieniają się warunki pewne osobniki lub grupy osobników mogą z nagła okazać się nieprzystosowane, zaś pewne mutacje dotąd obojętne czy wręcz szkodliwe - niespodziewanie zbawienne. Nie ma też (poza tą podstawą, że trzeba żyć i kod przekazywać) cechy która byłaby nieodmiennie ewolucyjnie pozytywna, wszystko to jest kontekstualne, zaś bogactwo form żywych pokazuje jak różne formy może przybierać przystosowanie. Takie np ukwiały czy drzewa trudno posądzać o skłonność do ryzyka, a trwają i kod podają.
2. John Nash (co to go popkultura spopularyzowała rękami R. Howarda) dowiódł matematycznie, że - upraszczając - gdy gra się bardziej idąc na całość, to jednostki mają szansę odnieść miażdżący sukces, ale w sumie zbiorowość na tym cierpi. Przy grze mniej bezwzględnej, liczącej się bardziej z rywalem, "wielkich wygranych" nie ma, ale ogólnie wszyscy coś zyskują. (Stąd też np. nigdy nie istniał "czysty" kapitalizm; ten XIX wieczny czasem stawiany przez
leseferystów za wzorzec nie był spętany prawem, za to pętał go b. silnie wiktoriański konwenans, który niemal automatycznie wycinał nie dbających choćby o pozory przyzwoitości, co prawda dotyczyło to stosunku do innych ludzi interesu, nie do pracowników. Acz np. Cadbury postawił na dbanie o warunki życia robotników i okazało się, że świetnie na tym zarobił, jeśli można wierzyć encyklopedii oxfordzkiej.)