Pisarz

przede wszystkim oceniał Wellsa
podług jego osiągnięć szczytowych (z których "Wojnę światów" cenił chyba najwyżej; choć nie wykluczam - jak i Ty - iż mógł jego dzieła poważniejsze, niebeletrystyczne, w oryginale studiować, tylko szersze wypowiadanie się o nich uznać za karkołomne w minionych warunkach ustrojowych), a prawdą jest, że oprócz nich napisał H.G.W. sporo
takich sobie bajeczek, jak i rzeczy w chwili powstania niezłych (a nawet genialnych), które jednak do dziś boleśnie się postarzały. (Nawiasem: za młodu, gdy się SF dopiero uczyłem

, też wolałem bardziej
technologiczne utwory Clarke'a, Verne'a i "Na srebrnym globie" Żuławskiego

. Wells wydawał mi się zbyt baśniowy
*.)
* Zresztą prawdą jest, iż - niczym Dick po nim - potrafił splatać roztrząsanie poważnych zagadnień ze straszliwie kiczowatymi zagraniami (jak w
"The First Men in the Moon", gdzie poza - dającą do myślenia - warstwą społeczną mamy jakieś opisy błyskawicznie rosnących księżycowych grzybków i ideę, że ziemski satelita składa się ze złota). Przy czym P.K.D. mógłby się bronić, że konwencją się bawił, i na ramionach tworzących
pulpę karłów - nie żadnych gigantów - stał, natomiast brytyjski klasyk - nie, bo sam kanony gatunku kształtował (choć - owszem - czynił to w oparciu o wiedzę znacząco mniejszą od naszej w wielu aspektach). (Aczkolwiek trudno zaprzeczyć, iż - w przeciwieństwie do wielu późniejszych, amerykańskich, autorów - Wells dość był naukowcem - ukończył biologię, zakładał
Royal College of Science Association - by wiedzieć, gdzie pozwala sobie na... swobodę - o czym na przykładzie "Niewidzialnego człowieka", w jednym z pierwszych akapitów n/w pracy:
https://journals.openedition.org/cve/11343)