Olka dawaj adres na priva bo zostałem zaprzysiężony na dostarczenie Ci tej czekolady pod groźbą utraty honoru i drobniejszych przydatków.
Męberyto, nie dostałem nic ani na PW ani na maila (nawet przebiłem się przez wszystkie propozycje wydłużenia i powiększenia w spamie dla pewności, że tam nie poszło).
Jeśli chodzi o samo spotkanie. Dla mnie było tajemniczo i inaczej niż myślałem, ponieważ dziwnie jest spotkać ludzi, o których się sądzi, że się ich dobrze zna, obcując z nimi w końcu nieraz już lata, ale tylko poprzez pismo. Fakt, że to obcowanie ograniczone jest mocno do wąskiej szparutki jaką jest klawiatura, ale jednak po jakimś czasie ma się wrażenie, że człowieka się zna. Niby to oczywiste, że każdy z nas jest bogatszy niż jego forumowa tożsamość ale mimo wszystko było to dla mnie nowe doświadczenie. Spotykałem się już w w podobny sposób ale z osobami poznanymi na forach "przedmiotowych" (np. foto albo strzeleckim) ale wówczas przedmiot czy cel spotkania określał okoliczności i kanalizował całą sprawę (fotografowanie itd.).
Tutaj każdy jest na innej orbicie a może nawet i w innym wymiarze i tylko przelotem, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, przyciągnięci piątym oddziaływaniem spotkaliśmy się w punkcie czasoprzestrzeni, położonym koło symbolicznie zestawionych kilku kamieni... Niesamowicie różnych ludzi to piąte oddziaływanie (lemacja? A może lemotaksja?) ciągnie i to mocno, bo tzok jechał całą noc i pewnikiem wracał podobnie a poza draco wszyscy pozostali także mieliśmy te półparseka do przebycia. Trochę to przypominało wzbudzone jądro atomu - coś nas łączyło a z drugiej strony każdy miał ruch własny ale mimo tego kotłowania jakoś trzymało się to w kupie
. Wszyscy okazali się inni niż myślałem osobowością, a niektórzy i aparycją (w tej dziedzinie przebił wszystkich .chmura, co do którego to sadziłem osobiście, że jednak mimo wszystko jest kobietą
).
Samo spotkanie z cmentarza, na którym mimo abnegackiego podejścia gospodarza głupio było kontynuować spotkanie kółka miłośniczego - przenieśliśmy się do pobliskiej kawiarni przy Kopcu Kościuszki, gdzie spędziliśmy dalsze 3 czy 4 godziny. Z punktu widzenia patrona najciekawsze były opowieści Męberyty (a po prawdzie Meberytów) o żywym Lemie, u którego bywali w domu. Były to jednak opowieści do których nie mam praw autorskich, więc kto się chce więcej dowiedzieć musi ciągnąć za język ich powierników bądź przyjechać za rok (?). Teraz po wszystkim to oczywiście żałuję, że za mało się dowiedziałem, za mało rozmawiałem. Niestety mam naturę pokrętną i trudno nawiązuję kontakty face to face. Znacznie lepiej mi to idzie w piśmie.