Ze sie tak wetne z poezja, w konwencji...:
Gdy się już spili autokraci,
jak zwykle u szlacheckiej braci
zaczęły straszne się przechwałki,
kogo herb lepszy, kogo — pałki.
Dziś bowiem u partyjnych w modzie
jest pleść koszałki o swym rodzie,
gdyż ci zaciekli demokraci
lgną strasznie do arystokracji.
Wpierw szarże były wielkim szykiem,
lecz dziś z nich każdy — pułkownikiem,
przejadł się także im doktorat,
więc na tytuły przyszła pora.
Pragnąc poniżyć pana brata,
podochocony autokrata
zaczął podbijać mu bębenka,
że jego żona z domu Pękal:
„Wiecie — Pękale herbu Walec”.
Lecz Szmaciak tu nie pękał wcale,
bowiem na imię miał Waldemar
i ze czymś lepszym jest, też mniemał.
Rzucił więc jakby od niechcenia,
że ziemiańskiego pochodzenia
i że dzieciństwo spędził w dworze...
Rurka, co dotąd fason trzymał,
wybuchnął śmiechem, nie wytrzymał
i rzekł zjadliwie: „Czyż być może?
Odkąd to dworem jest chałupa?
Patrzcie go: Szmaciak herbu antygłowa!”
I opowiadać autokracie
zaczął facecje o kamracie.