Wg mnie potwornie mieszasz wszystko w jednym kotle i nic sensownego z tego nie może wyniknąć. Ponadto używasz literackich porównań, które są porywające ale nie bardzo wiadomo, czy stoi za nimi jakaś twarda treść. Mam tu na myśli ten niemający granicy ciąg. Oczywiście czytałem to wszystko, co przytaczasz Lema, jednak musisz się zgodzić, że w chwili obecnej nie ma najmniejszych przesłanek za tym, aby uznać, że tak jest. A, z drugiej strony, można podać ścisłe ograniczenia, dlaczego tak być nie może - opierając się nie na psychiatrii i domysłach a na fizyce (na ile sposobów można ułożyć dane klocki w danym pudełku).
Poza tym jak definiujesz szczeble w tej nieskończonej drabinie? Czy byt myślący 1000 razy szybciej ale kojarzeniowo nieprzebijający szympansa jest inteligentniejszy od człowieka czy nie? A byt mający jedną myśl na eon ale za to kojarzący wszystkie bodźce z jakimi ma do czynienia jest inteligentniejszy od nas? Czy bierzemy pod uwagę tylko to, czego możemy się nauczyć i zapamiętać, czy dopuszczamy wspomaganie bibliotekami i komputerami? Czy samoświadomość jest niezbędna aby byt uznać za inteligentny?
Mrówka a człowiek to wielka różnica ale niewielka zdaje nam się między szympansem a nami - a jednak mimo, że jego mózg jest niemal identyczny, to gdzieś po drodze "zaiskrzyło" i my tę iskrę mamy - a on nie. Mimo, że jego zdolność postrzegania, reakcji na bodźce itp. jest identyczna. Na czym więc polega różnica? Czy bez odkrycia podłoża tej różnicy można snuć teorie o nieskończonej drabinie? A może z inteligencją jest jak z ciążą - można ją mieć lub nie? Jest zerojedynkowa? Są byty samoświadome, zdolne do poszerzania swej wiedzy, które prędzej czy później, błyskotliwie lub mozolnie dojdą do krawędzi poznania (o ile ona istnieje) i takie, które nigdy nie zaczną tego procesu, bo nie są zdolne do akumulacji wiedzy? Przy prostym podejściu samo odtworzeniu mózgu ludzkiego w krzemie powinno przyspieszyć myślenie 1000 razy albo lepiej bo zamiast synaps będą tranzystory. Będzie ten iHomo inteligentniejszy?
Jeżeli czegoś nie dostrzegamy ani nie mamy przesłanek, że czegoś nie dostrzegamy, to to dla nas nie istnieje. Np. nie dostrzegamy rzeczywistości stojącej za obecnymi wielkimi teoriami (OTW i MS) ale pewne doświadczenia wskazują, że nie są one ostateczne, a więc wiemy, że jest jakaś głębsza rzeczywistość, o której nie mamy pojęcia (kwantowa grawitacja i preony w kwarkach). Gdyby doświadczenia dawały 100% zgodność z teorią to uważalibyśmy, że jest ona ostateczna. Moim zdaniem jeśli coś żadną fizyczną drogą do nas nie dociera to jest to byt całkowicie hipotetyczny - jak diabły na końcu szpilki.
Z drugiej strony w ogóle nie przekonuje mnie stwierdzenie, że byt odpowiednio od nas bardziej skomplikowany (inteligentniejszy, mocarniejszy itd.) byłby uznany przez każdego człowieka za Boga. Na początku tego wątku rozpatrywaliśmy, czy istnieje dowód na boskość (tzn. dowód pozwalający odróżnić działanie cudowne od pozostającego w obrębie fizyki) i wyszło, że nie. Nie mamy zielonego pojęcia dlaczego działa grawitacja np. ale mało kto uważa, że to przejaw boskiej ingerencji. Być może zrozumienie, dlaczego działa grawitacja jest za trudne dla umysłu ludzkiego i jedyne, co nam pozostanie to formułka, wzór jakiś, wiążący matematycznie pewne wartości bez głębszego pojmowania, co za tym wzorem stoi. Czy niepojmowalność grawitacji uznać w takim razie za świadectwo jej cudowności? Pewnie tak nie sądzisz. To dlaczego, jak rozumiem, sądzisz że zetknięcie się z czymś innym niepojmowalnym to będzie zetknięcie z Bogiem? Czy nie chodzi tylko o to, że grawitacją jesteś za pan brat, czasami nawet boleśnie i się przyzwyczaiłeś? Byłażby za to odpowiedzialna jedynie habituacja, wynalazek matki ewolucji na tym tu ziemskim padole? Ta sama, która każe pisklętom chować się pod skrzydła kwoki kiedy po niebie leci krzyż krótkim końcem do przodu, a spacerować swobodnie, kiedy leci długim?
Osobiście jestem przekonany, że życie we Wszechświecie nie jest unikatowe, że jest nas jak robaków w kompoście, oraz że mamy braci w rozumie na pęczki (co niekoniecznie oznacza, że kiedykolwiek któregoś poznamy), z czego z kolei można wysnuć wniosek, że jest niezwykle mało prawdopodobne, abyśmy byli najmądrzejsi na świecie. Tym niemniej nie uznałbym każdego mądrzejszego za Boga.
Bóg dla mnie to byt stojący ponad fizyką. Nie tą, jaka znamy, tylko ponad prawami natury. Ponieważ im dłużej myślę tym bardziej jestem pewien, że każde działanie w tym świecie odbędzie się przez "interfejs" fizyki (płomieniste miecze i tym podobne skutki będą miały fizyczne) - to uważam, że nie istnieje racjonalna definicja cudu, cud jest pojęciem pustym pojęciowo w ścisłych kategoriach. Stąd, przy moim sceptycznym podejściu, nie widzę sensu w twierdzeniu, że dowolnie skomplikowana i mocarna inteligencja byłaby uznana przeze mnie za Boga. Raczej byłoby to dla mnie wyzwanie badawcze, sygnał, że o czymś jeszcze nie wiem. Coś, co natomiast zadziałoby się tylko w mojej głowie (załóżmy Pan Bóg przemówiłby do mnie we śnie) uznałbym za zdarzenie "wewnętrzne", z dziedziny psychiatrii. Jakby się często powtarzało, to poszedłbym do lekarza.