Miałem to zrobić na "Rzeźbie" (dokończyć swą diatrybę w kwestii wiary ateistów), ale, skoro Hokopoko wpadł mi w oko...
1. Między ludźmi a (niektórymi) zwierzętami istnieje "mentalna przepaść" tak wielka, że te zwierzęta Z NATURY RZECZY, żeby nie wiem co, nie mogą dostrzec ludzi. Ta relacja "zasadniczego niepostrzegania" oczywiście jest asymetryczna.
2. Między idealnym Panem Bogiem a żywymi ludźmi istnieje "mentalna przepaść" znacznie większa, ponieważ nieskończona.
Dlatego człowiek, z całym swym aparatem krytycznym, metodami, nauką, technolgią i absolutnie wszystkim, do czego doszedł od prokariontów, jest od tak zdefiniowanego Pana Boga tak samo odległy jak drobne parę miliardów lat temu.
Innymi słowy, Pan Bóg konkretny poddaje się naszej racjonalnej krytyce, idealny zaś - nie.
W tym sensie Dawkins na ponad pięciuset stonach solennie trafia kulą w plot (puszcza parę w gwizdek). Za pomocą prawdopodobieństwa można osłabić tylko hipotezę Pana Boga konkretnego. Idealny zawsze będzie poza naszym zasięgiem poznawczo-destruktywnym, znacznie bardziej (eufemizm) niż człowiek dla mrówki.
A piłeś Pan kiedy idealny trójniak?
Po pierwsze chciałem powiedzieć, że Remęberyta wyjął mi z ustów. Właśnie tak - to o czym piszesz Hoko to jak szukanie przesłania obrazu poprzez analizę chemiczną pigmentów, czy złocenia ramy. Oczywiście, że można badać religię, można badać jej wyznawców, a nawet badać prądy wzbudzane w mózgowiu tychże - ale co to ma do rzeczy? Zbliżamy się jakkolwiek do tezy zawartej w tytule?
Dawkins nie napisał książki np. o bilansie religii w cywilizacji (a szkoda). Poruszył wiele wątków i lektura jest ciekawa (chociaż użycie Potwora Ciasteczkowego infantylne niemożebnie) - ale odwracając kota ogonem, dokładnie tyle samo mówi o problemie Boga co jedna książka napisana przez naćpanych pastuchów. Czytałem "Boga..." dawno, ale to nie jest książka o tym, że nie ma o czym mówić - Q. To że nie ma o czym mówić to można powiedzieć w trzech zdaniach, niezbyt złożonych. Dawkins zaś rozwija swą elokwencję omawiając szczegółowo skład farby, chemię podobrazia i kołkowanie ramy - usiłując stworzyć wrażenie, że mówiąc cokolwiek o tym - mówi także o problemie postawionym w tytule. Oczywiście, to jest mój odbiór tej książki, na której się srodze zawiodłem, bo nie dowiedziałem się z niej niczego nowego. Być może ta ocena wzmocniona jest upływem czasu. A być może zostałem stworzony ułamek sekundy temu, a Wy istniejecie tylko w moim umyśle. Nie wiem. I Dawkins też tego nie wie.
Kogo obchodzi idealny Pan Bóg? Kowalskiego? Ojca Rydzyka? Papieża? Jak nazywa się religia tego idealnego Boga? Czy w imię idealnego Boga palono na stosach, czy jednak jakiegoś konkretnego? Idealny Bóg to tylko gra słów, z którą nawet najbardziej wyabstrahowani teologowie nie wiedzą co począć. Taki Bóg nie jest nikomu do niczego potrzebny, a co najwyżej używa się go do odpierania zarzutów przeciwko religii, że niby my wierzymy w coś niedefiniowalnego - tylko że sami nie wiemy w co. Gdyby do tego sprowadzała się wiara, toby nikt nie zawracał sobie głowy polemikami z nią, bo nie o żadne idalności tu idzie, ale o konkrety mające wpływ na codzienne życie ludzi. Jeśli jakiś wierzący odrzuca wywód Dawkinsa na takiej podstawie, jak Wy tutaj, to jakim prawem z abstrakcyjnego i niedosięznego umysłem bytu wywodzi dyrektywy dotyczące ziemskich praw, powinności etc.? To jest właśnie idea stojąca za Bogiem urojonym - konkretem sprowadzonym do nikłego prawdopodobieństwa. A Bóg "idealny" to w kwestii dyrektyw jeszcze mniej niż tamto.
Czy nauka nie powinna też zabierać głosu w kwestii innych "nadrealności"? Astrologii? Cudownych mikstur leczących raka?
Przypomnę Ci, że kiedy rozmawialiśmy o solipsyzmie, wyrażałeś pogląd, iż prawdą jest, że człowiek siedzi w tej skrzynce i nic na to nie można poradzić. Doświadczenie naukowe nie jest się w stanie przez jej ścianę przebić. Uczciwy naukowiec może zatem powiedzieć OK, nic na to nie poradzę, robię swoje, ale nie będę twierdził, że tak na pewno nie jest, bo nie mam po temu żadnych dowodów, a nawet nie jestem w stanie pomyśleć jakiegokolwiek dowodu, choćby jako eksperymentu myślowego. Z bytem nadrealnym jest dokładnie tak samo. A Dawkins usiłuje stworzyć wrażenie, że z jego wszystkich wywodów cokolwiek wynika dla głównej tezy. A nic kompletnie nie wynika.
Jest w tej książce taki fragment, gdzie Dawkins wspomina hipotezę, że możemy być zaprogramowani w jakims wielkim komputerze - i że w świetle naukowej wiedzy wykluczyć tego nie można, chociaż jest to rzecz zupełnie niedowodliwa i niejako z definicji leżąca poza naszymi możliwościami poznania. Więc Dawkins powiada tak, jakbyś chciał
Ale myślę, że mimo tego przekonania protestował by mocno, gdyby w imię wiary w ten hipotetyczny komputer ktoś chciał innym narzucać takie czy inne postępowanie. Bo urojenie Boga polega przede wszystkim na tym, że z bytu hipotetycznego o nikłym prawdopodobieństwie jako konkretu - lub z abstrakcji, z czegoś, jak powiadacie, niedefiniowalnego i w naszych kategoriach nierealnego, wywodzi się dyrektywy odnośnie
realnego życia.